Nie tylko opóźnienia w transporcie towarów, ale również ryzyko załamania branży. Tego obawiają się przewoźnicy po zamknięciu polsko–białoruskiego przejścia w Bobrownikach (województwo podlaskie). Nawet sobie nie wyobrażają całkowitego zablokowania przejść z Białorusią, czego nie wyklucza premier Mateusz Morawiecki
Marcin Potapczuk to właściciel dużej firmy transportowej w Białej Podlaskiej. – I tak przecież ponosimy teraz zwiększone koszty utrzymania naszych biznesów w związku z drożyzną. Manewr zamknięcia przejścia w Bobrownikach jest niebezpieczny – uważa Potapczuk. Jego firma oprócz transportu, zajmuje się też spedycją i prowadzi agencję celną. – Oczywiście rozumiemy, że sytuacja podyktowana jest politycznymi względami, ale już wcześniej zamknięto nam Kuźnicę. A przecież to nasz zawód, mamy rodziny na utrzymaniu i koszty leasingów do pokrycia– wylicza. Od piątku, decyzją ministra spraw wewnętrznych i administracji zamknięto przejście polsko–białoruskie w Bobrownikach. To reakcja na skazanie przez białoruski sąd polskiego dziennikarza Andrzeja Poczobuta na 8 lat łagru. Polak był oskarżony o „podżeganie do nienawiści” oraz „nawoływanie do działań godzących w bezpieczeństwo narodowe Białorusi”.
Ciężarówki mają teraz do dyspozycji tylko przejście towarowe w Koroszczynie w Lubelskiem. – To oznacza, że wszystkie TIR–y muszą wracać teraz z Białorusi przez Brześć i Koroszczyn. Po stronie białoruskiej są ogromne kolejki, jeszcze większe niż u nas– przyznaje Potapczuk. Podczas weekendu, kierowcy ciężarówek po polskiej stronie musieli oczekiwać nawet kilkanaście godzin na odprawę, a w poniedziałek kolejki już nie było.
– I tak mamy przecież sankcje ograniczające listę towarów, które możemy wozić na wschód. Ale z kolei z Brześcia wywozimy sporo ładunków na zachód Europy, bo do tamtejszych magazynów trafiają na przykład towary z Kazachstanu, choćby zboże. A teraz mamy w tym wszystkim opóźnienia – denerwuje się przewoźnik z Białej Podlaskiej. Problemów jest więcej. – Dużym utrudnieniem jest także 3–dniowy limit czasu, jaki mamy na Białorusi na operację celną. To oznacza, że musimy w tym czasie wjechać, rozładować się i załadować nowy towar. W przeciwnym razie grożą kary za przekroczenie tego czasu. A przy obecnych kolejkach, zdarza się, że naczepy będą wracać z Białorusi na pusto– tłumaczy Potapczuk. O zamknięciu wszystkich przejść z Białorusią woli nawet nie myśleć. – Nikt z nas nie sądzi, że do tego dojdzie.
Okazuje się, że branża transportowa odczuwa też spadek klientów z innego kierunku. – Wcześniej w ramach Nowego Jedwabnego Szlaku, duży wolumen towarów z Chin, Korei czy Tajwanu szedł przez Małaszewicze. Ale nasi klienci, od których odbieraliśmy towar wybierają teraz konkurencyjne porty na przykład w Hamburgu. Uciekają od nas, bo narzekają na trwające bardzo długo rewizje dokonywane przez służby celne – zaznacza właściciel firmy. – W Hamburgu czekają na odprawę kilka dni, a u nas blisko miesiąc. A przecież mamy nowoczesny rentgen, który wszystko prześwietla– dziwi się Potapczuk i apeluje o racjonalne podejście polskich służb. –Przecież powinno nam zależeć na tym, by cło zostawało w Polsce– podkreśla.
Jan Buczek, prezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych wystosował list do premiera Mateusza Morawickiego z apelem o uwzględnienie specyfiki branży międzynarodowego transportu drogowego. – Uważnie śledzimy sytuację naszych przewoźników. Systematycznie wracają do Polski pojazdy, które były na Białorusi w momencie zamknięcia granicy. Ci przewoźnicy, którzy muszą wjechać na Białoruś, narzekają jednak na konieczność pokonywania dodatkowych kilometrów do Koroszczyna, co wiąże się z wyższymi kosztami przewozu, bo zużycie paliwa jest większe, jak i wynagrodzenie dla kierowców– zauważa Anna Brzezińska–Rybicka, rzeczniczka ZMPD. Branża będzie się domagać rekompensat od rządu. Przez przejście w Bobrownikach w skali miesiąca przejeżdżało ok. 10 tys. ciężarówek. 70 proc. z nich to samochody należące do polskich firm.