Głęboka na ponad 20 metrów studnia była przykryta cienką, pilśniową płytą. Kiedy Jakub na niej stanął, załamała się i malec wpadł do środka. Dziecko nie żyje.
Do nieszczęśliwego wypadku doszło dziś koło południa w Stanisławce koło Wąwolnicy. Właściciel gospodarstwa rąbał na podwórku drewno. W pobliżu bawili się jego dwaj synowie. Mężczyzna na chwilę wszedł do domu. Wtedy 2,5-letni Jakub wszedł na studnię i do niej wpadł.
Wkrótce na miejscu pojawiła się straż pożarna. Strażacy nie mieli łatwego zadania. - Studnia jest wąska i bardzo głęboka. Ma ponad 20 metrów. Pierwszy z ratowników znalazł tylko pływający bucik. Dopiero drugi strażak wydostał chłopca z wody przy pomocy bosaka - relacjonuje Grzegorz Podhajny, zastępca komendanta straży pożarnej w Puławach.
Po wyciagnięciu dziecka na powierzchnię ratownicy podjęli reanimację. Szanse na uratowanie dziecka były jednak niewielkie. W studni znajdował się ok. półtorej godziny. Na miejsce przyleciał helikopter, który zabrał Kubę do szpitala w Lublinie.
- Ale i tutaj wszelkie próby reanimacji nie przyniosły efektów - mówi Agnieszka Osińska, rzeczniczka Dziecięcego Szpitala Klinicznego.
Okoliczności wypadku badali na miejscu policjanci. - Prawdopodobną przyczyną może być nieodpowiednie zabezpieczenie studni oraz brak nadzoru nad dzieckiem - informuje Roman Maruszak, rzecznik puławskiej policji.
- Jeszcze za wcześnie, żeby o tym przesądzać, ale właśnie z uwagi na te zaniedbania możemy mieć do czynienia z nieumyślnym spowodowaniem śmierci.