Ta walka miała być dla 33-letniego Polaka wielką szansą na przywrócenie swojej kariery na właściwe tory. Dla świdniczanina dwa wcześniejsze występy dla federacji KSW zakończyły się porażkami. Debiut miał miejsce w 2019 r., lecz podczas KSW 48 w hali Globus przegrał z Shamilem Musaevem. Kolejny występ w KSW miał miejsce w styczniu tego roku. Szymajda bił się z Kacprem Koziorzębskim, ale przegrał jednogłośnie na punkty.
Te porażki sprawiły, że pozycja Szymajdy w KSW mocno osłabła, a sobotnia walka miała być dla Polaka decydująca w kontekście pozostania w federacji. – Nie mam wątpliwości, w KSW zawsze gra się o wynik. Na koniec dnia nikogo nie obchodzi styl, ale to czy wygrałem, czy przegrałem. Nie chcę jednak obciążać tym swojej głowy. Wielu zawodników najpierw miało serię porażek, ale później przychodziły zwycięstwa, które odmieniały ich kariery – mówił przed walką Hubert Szymajda.
Świdniczanina nie omijały jednak problemy. Zaczęły się one już na piątkowym ważeniu, kiedy okazało się, że Szymajda jest o pół kilograma cięższy niż górny limit w jego kategorii. Kara okazała się bardzo bolesna, bo stracił 30 procent wypłaty jeszcze przed wejściem do klatki.
W niej natomiast kłopotów było jeszcze więcej. Walka zaczęła się od natarcia reprezentanta Luksemburga. Od razu trafił Szymajdę kombinacją ciosów składającą się z kopnięcia, uderzenia prostego oraz kolanem. 33-latek cały czas był spychany w kierunku siatki. Potrafił się jednak mądrze bronić i kiedy Liasse ruszył po obalenie, to odpowiedział mu próbą gilotyny. Luksemburczyk wydostał się jednak z kłopotów, a walka przeniosła się ponownie do stójki. W niej było sporo klinczu, w którym lepiej odnajdywał się Liasse.
W drugiej rundzie Polak walczył nieco lepiej, głównie dlatego, że zaczął bardziej aktywnie pracować na nogach. Inna sprawa, że zadawał zbyt mało ciosów, na co wpływ mogły mieć widoczne problemy kondycyjne Szymajdy. W końcówce rundy świdniczanin nawet obalił swojego przeciwnika, ale nie potrafił ustabilizować go w tej płaszczyźnie przez dłuższy czas.
W trzeciej rundzie nasz zawodnik już tylko walczył o przetrwanie. Udało mu się uniknąć nokautu, ale Liasse pokazał, że jest zdecydowanie bardziej zdeterminowany. Bezlitośnie rozbijał Szymajdę pod siatką, aż w końcu Polak upadł na matę. Sędzia nie przerwał walki, ale arbitrzy punktowi nie mieli wątpliwości i w komplecie wskazali Liasse jako zwycięzcę tego pojedynku. Dwóch widziało triumf w stosunku 29:28, a jeden nawet 30:26.
Walką wieczoru było starcie Tomasza Romanowskiego z Andrzejem Grzebykiem. Trwało ono niespełna cztery minuty, kiedy Romanowski trafił rywala lewym sierpowym. Grzebyk upadł na matę, a po kolejnych ciosach zadanych przez Romanowskiego sędzia przerwał pojedynek.