Były gratulacje, podziękowania i okolicznościowy tort. Na wracającą z Igrzysk Olimpijskich w Tokio Aleksandrę Mirosław czekali w poniedziałek przyjaciele i członkowie klubu KW Kotłownia. To jednak jeszcze nie jest dla niej koniec sezonu, bo na horyzoncie widać już następną ważną, międzynarodową imprezę
– Chyba dopiero zaczyna do mnie wszystko dochodzić. Dopiero pięć minut temu wróciłam do Lublina. To, co się dzieje, jest bardzo fajnymi emocjami i wracam z Tokio bardzo zadowolona, z uśmiechem na twarzy. Jechałam tam przede wszystkim po finał, po pierwszy historyczny rekord olimpijski. Wróciłam z rekordem świata i czwartym miejscem, więc wydaje mi się, że nie mogłam sobie niczego więcej wymarzyć. Nie ukrywam, że zdobycie medalu w Tokio to by było duże szczęście, a tak zostało bardzo dużo doświadczenia – mówi Aleksandra Mirosław.
Przypomnijmy, że lublinianka zapisała się w historii wspinaczki sportowej i igrzysk olimpijskich. Nie tylko zdominowała swoją konkurencję, czyli „czasówkę”, ale także ustanowiła w niej cztery różne rekordy: Polski, Europy, olimpijski oraz świata. Ten ostatni należał wcześniej do Rosjanki Iulii Kapliny i wynosił 6.96 sek. Zawodniczce KW Kotłownia udało się go poprawić o 12 setnych sekundy.
– Niektórzy żartują, że w moim przypadku byłoby bez sensu bić ten rekord na Pucharze Świata czy Mistrzostwach Świata. Tam jest dużo węższa publika niż na igrzyskach. Ja po prostu czekałam na igrzyska olimpijskie, żeby pobić mój wymarzony rekord świata w finale, kiedy wszystkie oczy będą na mnie skierowane. Jest to super uczucie, zwłaszcza po tych 10 latach, kiedy zawsze byłam blisko, ale nigdy wystarczająco blisko, żeby go pobić – cieszy się Aleksandra Mirosław.
– To, co widzieliśmy, to nie był jej maks. Jest jeszcze trochę do urwania – podkreśla Mateusz Mirosław, trener, a prywatnie również mąż zawodniczki.
To właśnie on okazał się, nie po raz pierwszy zresztą, nieocenioną pomocą dla aktualnej mistrzyni świata. Jak mówi olimpijka, on zna ją najlepiej i wie, jak z nią rozmawiać, żeby podbudować ją na duchu.
– Z biegiem lat nauczyłem się, czego nie mówić – żartuje Mateusz Mirosław. – Często jest tak, że się denerwujemy i chcemy to komuś wygadać – nasze obawy, stres. Nauczyłem się, żeby jej tego nie mówić, stoję i jestem spokojny. Nie zdradzam tego, że się martwię, a jeżeli ona się martwi, to ja to przyjmuję – dodaje.
Aleksandra Mirosław nie będzie miała zbyt wiele czasu na odpoczynek. Do Lublina wróciła w poniedziałek, ale jej trener z uśmiechem na ustach przyznał, że już we wtorek wraca do treningów. Chociaż pierwszy tydzień ma być nieco lżejszy. W dniach 16-21 września w Moskwie odbędą się Mistrzostwa Świata we wszystkich trzech konkurencjach. Lublinianka będzie bronić tytułu w „czasówkach”.
Warto jeszcze wspomnieć o jednej rzeczy, w kontekście następnych igrzysk olimpijskich – w Paryżu w 2024 roku – że tam do rozdania będą po dwa komplety medali dla mężczyzn i kobiet we wspinaczce sportowej. Jeden z nich w sprincie, a drugi w pozostałych dwóch, bardziej technicznych konkurencjach. A to oznacza, że lublinianka będzie mogła powalczyć o złoto w swojej specjalności.