Trzy mecze w trzy dni dały mocno w kość koszykarkom Pszczółki Polski Cukier AZS UMCS. To było im jednak potrzebne – ostatnie sparingi przed startem ligi są na wagę złota. Pytanie tylko, ile ten lubelski metal ma karatów
Nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, że ten turniej towarzyski był dla akademiczek istotny. Po ich grze było widać, że potrzebują jak najwięcej czasu spędzonego na parkiecie w warunkach meczowych. Jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem – Amerykanka Kai James nie wystąpiła w żadnym z trzech spotkań. Amerykanka ma zapalenie ścięgna Achillesa, ten uraz męczy ją od przyjazdu do Polski, ale na ligę ma być gotowa. W ostatnim starciu zabrakło również Brianny Kiesel, która lekko naciągnęła mięsień w nodze i dostała wolne. Parkiet z podbitym okiem opuściła w niedzielę Kateryna Rymarenko.
Lublinianki wygrały dwa mecze w hali MOSiR – z ENEA AZS Poznań 84:54 i z PGE MKK Siedlce 77:51. Przegrały za to z Arką Gdynia 53:75. „Wyniki sparingów nie mają znaczenia” – słyszymy z ust zawodniczek i sztabu szkoleniowego. Ale to przecież wygrane budują atmosferę w zespole, a ta jest bardzo dobra. Kiedy akademiczki grają na luzie, to czerpią z tego radość, a ich koleżanki na ławce fetują każdą udaną akcję. To na pewno duży plus.
Kolejnym jest obrona, która z turnieju na turniej staje się coraz pewniejszym punktem w grze podopiecznych Wojciecha Szawarskiego. Dzięki temu elementowi akademiczki były w stanie odpierać ataki Arki i dotrzymywać im kroku, nawet kiedy zawodziła je skuteczność rzutowa.
„Pszczółki” muszą uporządkować swoją grę w ataku. Niektóre elementy, jak „trójki”, funkcjonują dobrze. Gorzej natomiast wygląda ofensywa, jeśli spojrzymy na nią jako całość. W pierwszej połowie meczu z Poznaniem lublinianki zbyt często liczyły na swoje umiejętności indywidualne i zabrakło gry zespołowej, co było doskonale widoczne na tablicy wyników (40:34). Momentami wkradało się również sporo chaosu, ale można to wytłumaczyć „ciężkimi nogami” zawodniczek. Problemy pojawiły się też w drugiej połowie meczu z Arką Gdynia. Kiedy rywalki z Trójmiasta postawiły twardą defensywę, to mocno pokrzyżowały szyki gospodyniom, którym brakowało pomysłu na grę.
„Box out!” – grzmiał trener Szawarski przez trzy kolejne dni. Bez James pod koszem jego podopieczne przegrywały walkę na zbiórkach. Rywalki miały często dwie, a nawet trzy szanse na ponowienie akcji. Zespoły z ligowej czołówki nie będą potrzebowały aż takiej zachęty do zdobycia punktów.
Oczy części kibiców były zwrócone na Irenę Vrancić. Bośniaczka do tej pory nie przekonywała swoją grą. Teraz było widać, że jest lepiej skomunikowana z drużyną niż przy okazji pierwszych sparingów w Lublinie. W każdym meczu dostarczyła też kilka punktów – odpowiednio 3, 5 i 5. W pojedynku z Siedlcami wyszła jako nominalna rozgrywająca, ale w pierwszym składzie będzie się raczej pojawiać tylko z konieczności.
Lubelski szkoleniowiec coraz bardziej ufa swoim najmłodszym zawodniczkom. Dominika Poleszak regularnie wchodzi do gry z ławki i dostarcza kilka punktów oraz zbiórek. Z kolei Kaja Grygiel i Uliana Datsko grały zbyt krótko, żeby je oceniać.