(fot. Kamil Kozioł)
Rozmowa z Radosławem Piesiewiczem, prezesem Polskiego Związku Koszykówki i Polskiej Ligi Koszykówki
Energa Basket Liga jest na półmetku rozgrywek. To chyba największy sukces polskiej koszykówki?
- Myślę, że to sukces wszystkich klubów. Trzeba jednak powiedzieć, że to także olbrzymi sukces organizacyjny. To tylko pokazuje, że decyzja o starcie rozgrywek już w sierpniu była słuszna. Dzisiaj jesteśmy jedną z tych lig, które mogą o sobie powiedzieć, że są wygrane. Połowa sezonu za nami, a druga runda niedawno już się rozpoczęła. Nasze spotkania z klubami, dyskusje i powołane komisje lekarskie, które szkoliły i mówiły jak postępować w przypadku koronawirusa sprawiły, że dzisiaj nadal możemy cieszyć się rozgrywkami ligowymi.
Jak wypada ocena poziomu sportowego pierwszej części sezonu?
- Jesteśmy w trakcie bardzo ciekawego sezonu. Wielu mówiło, że szybki start przeszkodzi klubom w kontraktowaniu dobrych zawodników. Trwające rozgrywki jednak obaliły tę tezę, bo widać, że wiele klubów zaangażowało znakomitych koszykarzy. Przykładem jest chociażby Michał Sokołowski, który grał w Legii Warszawa przez kilka kolejek, a później wyjechał do Włoch. Podobnie było z Justinem Bibinsem, który niedawno z Legii przeniósł się do ligi francuskiej. Na pewno widać, że Energa Basket Liga jest bardzo wyrównana. Drużyny z końca tabeli mogą wygrać z ekipami z czołówki. To sprawia, że tabela jest mocno ściśnięta. Myślę też, że poziom rozgrywek z każdym sezonem się podnosi. Sporą satysfakcją dla nas jest również fakt, że kibice tak chętnie oglądają krajowe zmagania na ekranach swoich telewizorów.
Czy według pana ten sezon uda się dograć do końca?
- Cały czas jesteśmy przygotowani na wiele wariantów i będziemy dostosowywać się do tego, co się będzie działo. Mogę z podniesioną głową przyznać, że decyzja o wczesnym starcie była najlepszą jaką mogliśmy podjąć. Dwa kluby chciały startować później i grać jakieś ligi letnie. Gdybyśmy zaplanowali start rozgrywek Energa Basket Ligi na listopad czy grudzień, to pewnie do dzisiaj nie rozpoczęlibyśmy zmagań. Wiele zespołów już przechorowało koronawirusa. Staraliśmy się im pomóc, przekładaliśmy spotkania, niektórym zmienialiśmy terminy. Po prostu dostosowywaliśmy się do aktualnej sytuacji. Grajmy te mecze, nawet bez publiczności, bo pokazujemy się jako odpowiedzialny sport.
W lutym w hali Globus odbędzie się turniej Suzuki Puchar Polski. Jaka to będzie impreza?
- Cieszymy się, że nasza marka jest już dobrze wypromowana. Razem z Suzuki postanowiliśmy konsekwentnie ją budować. Dzisiaj jest ona bardzo dobrze rozpoznawalna. Każdy z uczestników Suzuki Puchar Polski poważnie traktuje tę imprezę i zależy mu na samym udziale w niej.
Jak oceni pan losowanie Suzuki Pucharu Polski dla Pszczółki Start Lublin? Podopieczni Davida Dedka w ćwierćfinale zmierzą się z Arged BMSlam Stal Ostrów Wielkopolski, który od niedawna jest prowadzony przez Igora Milicicia. Cieszy pana jego powrót do Energa Basket Ligi?
- Zawsze cieszą mnie powroty dobrych trenerów i zawodników. To reklamuje EBL jako atrakcyjne rozgrywki. Milicic to bardzo dobry szkoleniowiec, który sięgnął z Anwilem Włocławek po mistrzostwo Polski. Polska liga pozyskała dobrego trenera, który doda pikanterii w klubowej rywalizacji.
Pewnie marzy się panu, aby w trakcie tej imprezy na trybunach pojawili się kibice?
- Oczywiście. Rozpoczynaliśmy ligę z kibicami na trybunach i kluby były z tego bardzo zadowolone. Fani są integralną częścią każdego widowiska. To dla nich gramy i oni wywierają pozytywną presję na zawodnikach. Zależy nam na tym, żeby byli oni obecni zarówno na meczach ligowych, jak i w czasie turnieju Suzuki Puchar Polski. Chcielibyśmy również, żeby mogli wejść na mecze reprezentacji Polski. Przypomnijmy, że jesteśmy gospodarzami turnieju kończącego eliminacje mistrzostw Europy. W jego ramach zmierzymy się z Hiszpanią oraz Rumunią. Wciąż rozmawiamy z premierem Mateuszem Morawieckim i staramy się przedstawiać nasze racje.
Czy Adam Waczyński wystąpi w reprezentacji Polski w czasie turnieju w Gliwicach?
- Adam Waczyński nie odbiera telefonów od trenera i nie odpowiada na SMS-y. On już miał być powołany na turniej w Walencji, ale nie wyraził zainteresowania. Adam musi chcieć grać w tej reprezentacji. Jeżeli będzie chciał, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby w niej występował. Mateusz Ponitka jest bardzo dobrym przykładem – przyleciał do Hiszpanii po dwóch spotkaniach w Eurolidze i pomógł drużynie w turnieju w Walencji. Jeżeli zawodnik nie chce grać, to nikt na siłę nie zmusi go do tego. Drzwi są otwarte, ale trzeba odebrać telefon od trenera czy odpowiedzieć na smsa.
Jak oceni pan występy Pszczółki Start Lublin w Koszykarskiej Lidze Mistrzów?
- Cieszyłem się już na zwycięstwo z Casademont Saragossa, ale rzut D.J. Seeley’a za trzy punkty sprawił, że lublinianie przegrali jednym „oczkiem”. Usiadłem wówczas i z niedowierzaniem patrzyłem na to co się stało. To pokazuje, że koszykówka jest sportem nieprzewidywalnym i zawsze trzeba w niej czekać do samego końca. Z Falco Szombathely natomiast lublinianie rozegrali ciężki mecz wyjazdowy. Liczę, ze Pszczółka jeszcze coś ugra na arenie międzynarodowej, bo to też oznacza punkty dla federacji. Odkąd jestem prezesem, to namawiam sterników innych klubów do udziału w europejskich pucharach. Mamy przedstawiciela w Koszykarskiej Lidze Mistrzów, dwóch w FIBA EuroCup – to dobrze, że chcemy pokazywać się w Europie.