ROZMOWA Z Arturem Bożykiem, byłym piłkarzem m.in. Hetmana Zamość, Górnika Łęczna i Motoru Lublin
– Niestety musiałem przerwać występy na boisku. Ostatnim akordem w mojej karierze był mecz pod koniec marca w barwach Chełmianki na stadionie w Łęcznej, na którym, obok gry w Izraelu, przeżywałem kiedyś największe emocje. Kontuzja okazała się zbyt poważna, a czas nie działał na moją korzyść. Byłem zawodnikiem o „dużym przebiegu kilometrów” i teraz musiałem ponieść konsekwencje.
• Ciężko chyba zapomnieć o piłce nożnej.
– Ja nawet nie próbowałem tego robić, musiałem się tylko trochę przestawić. Ostatni okres wykorzystałem m.in. na wzbogacenie swojej wiedzy związanej z pracą szkoleniową. Zdawałem sobie sprawę, że doświadczenie wyniesione z boiska może być tylko w pewnym stopniu przydatne w zawodzie trenera. Dlatego cały czas trzeba się rozwijać i inwestować w siebie. Bezwiedne stosowanie takich samych środków, jakie stosowano wcześniej, niekoniecznie musi być przydatne w obecnych realiach.
• Kogo pan podpatrywał?
– Bardzo się cieszę i doceniam to, że mogłem pracować m.in. z Jackiem Zielińskim i innymi znaczącymi osobami polskiej piłki. Istotna i wpływająca na mój rozwój okazała się również znajomość Elishy Leviego, aktualnego trenera Maccabi Hajfa, wielokrotnego mistrza Izraela i uczestnika faz grupowych Ligi Mistrzów. Byłem na tygodniowym stażu w Górniku Zabrze, razem z Dariuszem Banaszukiem, którego podopiecznym byłem w Podlasiu Biała Podlaska. Zajęcia w Zabrzu prowadzone były przez Adama Nawałkę, który w piłkarskim środowisku ma bardzo dobrą opinię. Potwierdził słuszność dostrzegania w zawodniku nie tylko jego mięśni, ale także psychiki oraz osobowości. To wszystko odgrywa istotną rolę, często bagatelizowaną. Najlepszym przykładem może być dobra postawa Niecieczy w pierwszej lidze. Jej wysokie miejsce w tabeli to nie tylko wynik stosowanej metodyki, ale i właśnie osobowości trenera Duszana Radolskiego.
• W naszym regionie ciężko osiągać sukcesy. Na poziomie pierwszej ligi funkcjonuje tylko GKS Bogdanka, a drugiej puławska Wisła i lubelski Motor.
– Coś o tym wiem, bo przechodziłem chyba przez wszystkie szczeble. Na przykład w trzeciej lidze grałem dwa lata. Moim zdaniem w tej klasie rozgrywkowej różnica pomiędzy pretendentem do awansu i drużyną walczącą o utrzymanie zmalała. Nie ma co narzekać.
• Ma pan jakieś oferty pracy?
– Mam głowę pełną pomysłów, zapał i nadzieję, że ktoś to dostrzeże. Wygrywałem na boisku jako zawodnik, a teraz chciałbym to robić jako trener.