Rozmowa z Arturem Renkowskim, trenerem Podlasia Biała Podlaska
- Macie za sobą niesamowitą rundę wiosenną, której chyba nikt się nie spodziewał. Najlepsza w tym roku Stal Stalowa Wola wywalczyła 40 punktów, ale wy aż 33, a to drugi wynik, razem z Avią Świdnik i Wieczystą Kraków…
– Od początku sezonu wspominałem, że pełny obraz tej drużyny zobaczymy dopiero na wiosnę i to się potwierdziło. Przychodząc tutaj mieliśmy mało czasu, tak naprawdę tylko niecały miesiąc pracy, a już trzeba było stawać do walki o ligowe punkty. Runda jesienna była w naszym wykonaniu nierówna. Na początku niby była stabilizacja, bo nie przegraliśmy do ósmej kolejki. Potem przyszedł kryzys, a naszą największą bolączką były bramki tracone w samych końcówkach, a do tego mecze u siebie. Nie potrafiliśmy ani razu wygrać w Białej Podlaskiej. Jesień pokazała jednak przede wszystkim nam trenerom, że aby dalej się rozwijać potrzeba jest w tym zespole roszad. Wiedzieliśmy, że transfery nam dużo pomogą, chodziło jednak o sprofilowanych zawodników, pod to, jak chcemy grać, ale i jaką pracę będziemy wykonywać w zimie. Te dwa miesiące można było przeznaczyć na pracę. I trzeba przyznać, że w pełni je wykorzystaliśmy, byłem przekonany że wyniki będą lepsze, ale nikt się nie spodziewał, że będą aż tak dobre. Tak naprawdę punktowaliśmy na poziomie drużyny walczącej o awans. Idziemy teraz w kierunku stabilizacji składu, jesteśmy ambitni i wiemy, że trzeba kolejnych wzmocnień.
- Czy był jakiś jeden kluczowy moment na wiosnę, kiedy pomyślał pan, że to wszystko naprawdę zmierza w bardzo dobrym kierunku?
– Po dwóch meczach na wiosnę, w których zdobyliśmy tylko punkt przeciwko: Chełmiance i Wieczystej Kraków powiedziałem drużynie, że nie możemy nic zmieniać w kontekście naszej pracy, że chwilowo może nie było zwycięstw, ale jeżeli utrzymamy jakość pracy z okresu przygotowawczego, to będziemy potrafili seryjnie zdobywać punkty. Mówiłem drużynie, że musi dalej robić swoje. I za chwilę te serie wygranych przyszły. Przegraliśmy później tylko z Czarnymi Połaniec, a wcześniej właśnie z Wieczystą. W obu meczach graliśmy jednak w liczebnym osłabieniu. Nasze wyniki wzięły się jednak przede wszystkim z tej jakości naszej pracy, tej codziennej, to jest właśnie nasza siła. A takiego jednego momentu raczej nie było. Z każdym treningiem staraliśmy się jednak rozwijać, mamy młodych chłopaków, którzy chcą coś osiągnąć.
- Wiadomo już, że jednym z zawodników, który w lecie pożegnał się z drużyną jest Maciej Wojczuk. Do niedawna kapitan i motor napędowy akcji ofensywnych. Jak trudna była decyzja, żeby rozstać się z tym zawodnikiem i dlaczego się na to zdecydowaliście?
– W poprzednich sezonach Maciek, był najważniejszą postacią w drużynie, natomiast, jak sezon pokazał, nie borykał się z tymi problemami od teraz, ale miał te problemy z Achillesami już wcześniej. Leki przeciwbólowe i rehabilitacja nie pomagały, na pewno to był frustrujący etap. Maciek też rozumiał, że potrzebujemy zawodników, którzy będą w stanie trenować. Bazujemy mocno na intensywności i na fizyce. Wrócił do treningów, ale w ostatnim spotkaniu, w trakcie gry czuł ból, sam podjął decyzję, że nie będzie trzymał miejsca, wie, że byśmy na niego czekali. Wspólnie doszliśmy jednak do wniosku, że będzie leczył się na razie sam i będzie czekał na moment, w którym będzie mógł wrócić. Droga dla niego zawsze będzie otwarta, to jest jego klub, jest naszym zawodnikiem, wiadomo, jak jest w trzeciej lidze, tutaj często budżet spina się na ostatni guzik, musimy mieć zawodników, co do których mamy pewność. A Maciek najpierw musi uporać się ze swoimi problemami, wierze ze wróci do grania, bo ma wysoką jakość.
- A czy pan przyzwyczaił się już do zainteresowania mediów? W końcu długo mówiło i pisało się o Arturze Renkowskim jako o najmłodszym, albo przynajmniej jednym z najmłodszych trenerów w Polsce…
– Początek sezonu był ciężki, było dużo szumu medialnego, ale trzeba się do tego przyzwyczaić. Wiadomo, że to była niepopularna decyzja, żeby powierzyć funkcję pierwszego trenera mi. Osobiście w tej pracy nie zdziwiło mnie jednak nic. Nie było czegoś takiego, czego mógłbym się nie spodziewać. Największym plusem, który dał mi zbudować więź z drużyną był fakt, że tak naprawdę jeszcze przed chwilą sam grałem i sam pamiętam, co lubią, czego nie lubią zawodnicy w pracy trenera. Skupiamy się na kwestiach piłkarskich, kwestiach merytorycznych, myślę, że to odpowiada drużynie. Mi zresztą też, bo tak widzę pracę trenera, żeby nakierować zawodników, żeby czuli się pewnie. I trzeba przyznać, że ta nasza współpraca po prostu wypaliła.
- A jak to było ze starszymi zawodnikami? W końcu w drużynie Podlasia jest chociażby Rafał Misztal. Jest pan od niego młodszy o kilkanaście lat…
– Mogłem mieć jakieś wątpliwości przed startem sezonu, jak to będzie wyglądało w kontekście współpracy z tymi starszymi piłkarzami. W okresie przygotowawczym szybo zobaczyłem jednak, że zawodnicy też powiedzieli, że wiek trenera nie ma znaczenia. Ich obchodzi to, jak trener potrafi wpłynąć na zespół, albo czy zawodnik i drużyna się rozwijają. Kompetencje decydują, trener musi mieć i te miękkie, żeby budować przekaz i dogadywać się z drużyną, ale i twarde. Na początku widziałem, że nie będzie problemu, że jesteśmy w tym razem i że nie ma żadnej bariery, że można normalnie pogadać, ale z drugiej strony na boisku jest też relacja trener-zawodnik i wcale nie wygląda to inaczej niż w innych drużynach, wiek to tylko liczba.
- Biorąc pod uwagę, jak dobrze zakończyliście poprzedni sezon – aż na piątym miejscu, co teraz uznacie za sukces? Podlasie chce się dalej rozwijać, ale biorąc pod uwagę, jakie drużyny będą teraz w grupie czwarte: Avia, Wieczysta czy Siarka, będzie wam bardzo ciężko poprawić osiągnięcie z minionych rozgrywek…
– Zrobiliśmy taki skok, którego nie da się poprawić, o wiele pozycji. Zdajemy sobie sprawę, że naprawdę ciężko będzie przebić ten sufit i od razu walczyć o awans. Nie mamy absolutnie możliwości finansowych, żeby ściągać topowych zawodników z wyższych lig, nie będziemy też w stanie konkurować z czołówką naszej ligi. Natomiast ja uważam, że w piłce największą różnicę potrafi zrobić codzienna praca i merytoryka tej pracy, na tym bazujemy, do tego ściągamy zawodników, którzy muszą pasować profilem, jak chcemy grać. Już jesteśmy dogadani z trzema-czterema zawodnikami, którzy nas wzmocnią. Wiosna pokazała, że chociaż finansowo jesteśmy w środku stawki, to i tak jesteśmy w stanie punktować, jak drużyna z czołówki, pokazaliśmy, że się da i tylko od nas zależy, na jakim poziomie będziemy punktowali. Trzeba ostudzić jednak emocje, bo jeżeli ktoś myśli, ze jesteśmy w stanie walczyć o awans, to będzie rozczarowany. Chcielibyśmy ponownie zakręcić się w okolicach czwartego-piątego miejsca. To byłaby dla nas taka stabilizacja na dobrym, trzecioligowym poziomie, to było cos fajnego. Do odważnych świat należy, nie będziemy jednak stawiali sobie jakiś granic, w trzeciej lidze sporo zależy od okienka transferowego, czy pozyskamy tych graczy, których chcemy, kto odejdzie.
- Skoro o możliwych odejściach mowa, to już wcześniej mówiło się o zainteresowaniu Wiktorem Niewiarowskim…
– Pojedzie na testy do pierwszej ligi. Erwin Bahonko też będzie się sprawdzał wyżej. Co do reszty zawodników, których chcemy zatrzymać, to raczej zostaną w drużynie. Wiadomo jednak, że od testów do transferu jeszcze daleka droga.
- A co z Filipem Arakiem? Jest temat jego powrotu?
– Jak najbardziej, wrócił do Polonii, która będzie grała w pierwszej lidze. Po dwóch tygodniach przygotowań sztab ekipy z Warszawy podejmie decyzje. Jeżeli będzie szukał nowego klubu, to na pewno my chętnie widzimy go u nas. Transferów nie uzależniamy jednak od tego, kto ewentualnie odejdzie. Jeżeli Wiktor jednak zostałby u nas, to rywalizacja z przodu będzie jeszcze większa, nie uzależniamy kolejnego transferu od odejścia Erwina, już mamy zawodnika. Chcielibyśmy, żeby zostali z nami, ale jeśli się uda podpisać kontakt z większymi klubami, to też będziemy się cieszyć, że wybili się wyżej. To będzie też znaczyło, że my swoją robotę zrobiliśmy dobrze.