Rozmowa z Mateuszem Pielachem, kapitanem Wisły Puławy
- Możecie chyba żałować meczu z Motorem. Byliście blisko sprawienia niespodzianki na Arenie Lublin...
– Zdecydowanie tak. Moim zdaniem mecz był wyrównany. Dodatkowo chyba nie można było narzekać na to co pokazały obie drużyny. Uważam, że to było spotkanie na dobrym, drugoligowym poziomie. Sytuacje były i z jednej i z drugiej strony. Wszystko przesądził rzut karny. Czy kontrowersyjny? Nie mnie to oceniać. Szkoda, że przegraliśmy w taki sposób, ale teraz przed nami ciężka zima. Trzeba ją solidnie przepracować i walczyć o jak największą ilość punktów w rundzie wiosennej.
- Mieliście duże wątpliwości, co do jedenastki dla Motoru?
– Z mojej perspektywy wyglądało to tak, że na pewno Piotrek Rogala trafił w piłkę, ale później rywala chyba też. Pewnie jeden sędzia by to gwizdnął, a drugi nie. Tym razem jednak arbiter podyktował rzut karny. Szkoda, ale trzeba się pogodzić z porażką.
- Odkąd trenerem Wisły został Mariusz Pawlak dużo lepiej radzicie sobie w defensywie. Czyste konto było blisko już po raz czwarty z rzędu. Co się nagle zmieniło w waszej grze obronnej?
– Ja gram od niedawna, bo dopiero wróciłem po kontuzji. Od razu rzuca się jednak w oczy, że cały zespół jest bardzo zdyscyplinowany. Każdy zawodnik. Nie tylko obrona, ale zarówno pomoc, jak i napastnicy. Gramy blisko siebie i to skutkuje tym, że nie tracimy goli. Jeden przesuwa za drugiego. Tworzymy naprawdę zespół i prawdziwy monolit. Oby tak dalej.
- Mimo porażki w Pucharze Polski możecie chyba z optymizmem czekać na rundę rewanżową?
– Na pewno tak. Przyjechaliśmy jednak do Lublina po zwycięstwo. Było widać chyba od początku, że nie kalkulowaliśmy. Graliśmy z Motorem, jak równy z równym. Nie przestraszyliśmy się faworyzowanego rywala. Wiedzieliśmy jednak, że gospodarze są ostatnio w bardzo dobrej formie. Dlatego chłopakom należą się słowa uznania, bo rozegraliśmy całkiem niezłe zawody.
- Byliście dodatkowo zmobilizowani po meczu ligowym, który przegraliście w październiku z Motorem 1:4?
– Nie, zupełnie nie. Nawet specjalnie nie myśleliśmy o tamtym spotkaniu i nie miało ono żadnego znaczenia. Nie wracaliśmy do tego. To co było, to było. Przyszedł zresztą do nas nowy trener. Jak to mówił premier Mazowiecki: oddzieliliśmy wszystko grubą kreską i teraz patrzymy tylko i wyłącznie w przyszłość. Zresztą, patrzymy pozytywnie.
Rozmawiał Łukasz Gładysiewicz