Motor na wiosnę wygrał 13 z 15 meczów. Zdobył 40 punktów na 45 możliwych. Niestety, po niedzielnej porażce w Radzyniu Podlaskim świetna seria może nie mieć znaczenia. Jeżeli Garbarnia przynajmniej zremisuje w ostatniej kolejce z Unią Tarnów, to z awansu będą się cieszyć w Krakowie
Przed startem rundy rewanżowej w Lublinie nikt nie myślał o II lidze. Żółto-biało-niebiescy tracili do prowadzącego KSZO 13 punktów i bliżej było im do miejsc spadkowych, niż pozycji lidera. Rywale pogubili jednak sporo punktów, a piłkarze Marcina Sasala kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa.
W ważnym momencie z pomocą drużynie z Lublina przyszło KSZO, a później Podlasie. Pierwsza z ekip pokonała u siebie Garbarnię 2:0, a podopieczni Miłosza Storto przywieźli niespodziewanie z Krakowa cenny remis. Efekt? Wszystko zależało już od Motoru. Komplet zwycięstw na finiszu rozgrywek dałby upragniony awans. Niestety, w niedzielę wyraźnie lepsze były Orlęta, które pokonały zespół z Lublina aż 4:1.
– Wiemy, że po świetnej rundzie wiosennej rozbudziliśmy apetyty na awans wśród kibiców i wszystkich ludzi związanych z klubem. Taki jednak jest sport. Chcieliśmy wygrać, ale wyszło zupełnie inaczej. Może szczęście, które sprzyjało nam w poprzednich spotkaniach tym razem się odwróciło? – zastanawia się Artur Gieraga, najlepszy snajper Motoru. – Trudno powiedzieć, co stało się w tym meczu. Moim zdaniem mogliśmy się bardziej cofnąć i dać rozgrywać piłkę rywalom po tym, jak otworzyliśmy wynik. Chyba niepotrzebnie chcieliśmy cały czas grać otwartą piłkę. I niestety nadziewaliśmy się na kontry Orląt. Wiadomo, że ciśnienie związane z tym meczem też nie pozostawało bez wpływu – dodaje kapitan ekipy z Lublina.
Gieraga w tym sezonie był bezbłędny, jeżeli chodzi o rzuty karne. Aż 11 razy nie mylił się po strzałach z wapna. Niestety, w niedzielę zaliczył pierwsze pudło. Przy stanie 1:3 Krzysztof Stężała złapał piłkę i w tym momencie zawody dla zespołu trenera Sasala już się skończyły. – Kto wie, może gdybym strzelił gola, to jeszcze udałoby się odwrócić losy meczu? Czekałem do samego końca, ale bramkarz mnie wyczuł. Bardzo żałuję, że nie udało się strzelić. Potrzebujemy teraz cudu, żeby awansować, ale nie takie rzeczy działy się w piłce nożnej. Musimy po pierwsze zrobić swoje, czyli wygrać w Rzeszowie i liczyć na Unię Tarnów. Ciągle wierzymy jednak, że uda nam się odwrócić sytuację i że ostatecznie, to my będziemy się cieszyli na koniec sezonu – zapewnia Gieraga.