3 października 1980 roku. Niewielka, niespełna 15-tysięczna miejscowość Pożega w byłej Jugosławii. 180 km od Belgradu. Na świat przychodzi Veljko. Cztery lata później rodzi się Jovana. Rodzinie Nikitoviców żyje się dobrze. Ojciec zajmuje się handlem, sprowadza z Niemiec używane ubrania i sprzedaje je w Jugosławii. Mama wychowuje dzieci, opiekuje się domem. Co roku wyjeżdżają na luksusowe wakacje do Grecji. Na początku lat 90 w Jugosławii wybucha jednak wojna i sielanka się kończy. Kraj zostaje objęty embargiem, złoty interes upada. W 1994 roku rodzina kupuje za zaoszczędzone pieniądze mieszkanie w Belgradzie. W stolicy łatwiej jest żyć niż na prowincji.
Na rozdrożu
Dla młodego Veljko nadzieją jest sport. Chłopak gra w piłkę, świetnie sobie radzi, zaczyna występować w drużynach młodzieżowych Crveny-Zvezdy, której kibicem jest jego ojciec. Marzy, że dzięki temu zacznie porządnie zarabiać i będzie w stanie pomóc rodzinie. Ale do pierwszej drużyny ciężko jest się przebić. Trafia do FK Mladost Lucani, gdzie prezes oszukuje go na każdym kroku i nie płaci regularnie. Nikitović ma dość. Wiosną 2001 roku wyjeżdża do Polski. Najpierw tylko na jedną rundę, na przeszkodzie w dłuższym pobycie staje kontuzja. Po powrocie na Bałkany odbudowuje formę, ale wracają demony przeszłości. Znów pojawiają się opóźnienia w wypłatach, ciężko utrzymać się samemu, nie mówiąc o pomaganiu najbliższym.
- Stanąłem wtedy trochę na rozdrożu. Powiedziałem sobie: albo zaczniesz porządnie zarabiać grając w piłkę, albo trzeba zmienić zawód. Zadzwoniłem do znajomych menadżerów i poprosiłem, żeby szukali mi klubu w Polsce. Okazało się, że Górnik Łęczna znów jest zainteresowany. Przyjechałem na testy, pojechałem na zgrupowanie i zostałem. Zachwyciłem się, bo tu wszystko było inne: stabilizacja, możliwości rozwoju, warunki do trenowania, regularne wypłaty. Zupełnie inny świat - wspomina Nikitović.