Szesnaste miejsce reprezentacji Polski w mistrzostwach świata to dobre odzwierciedlenie stanu naszego kobiecego szczypiorniaka. – Czegoś zabrakło – słyszymy z ust kadrowiczek, ale że nie lubię ogólników, postaram się napisać, czym według mnie jest to tajemnicze coś.
Wzorcowy tekst krytyczny należałoby zacząć od komplementów. Na wstępie jednak proponuję krótkie zadanie dla czytelników, by losowo wybrali 10 znajomych i zadali im pytanie, czy kiedykolwiek grali w szczypiorniaka.
W wersji dla mających więcej czasu zestaw można rozszerzyć o drugie pytanie, następującej treści: „czy kiedykolwiek trzymaliście w dłoniach piłkę do ręcznej?”. Jestem przekonany, że większość odpowiedzi będzie negatywna. Negatywna, czyli zawierająca negację, jak też fatalnie świadcząca o stanie polskiej edukacji fizycznej. – Naprawdę zagrałeś dwa razy w życiu w ręczną na WF-ie i to na prośbę klasy, zainteresowanej tym sportem dzięki sukcesom Montexu? – nie mogła uwierzyć legendarna Raphaelle Tervel, mistrzyni świata i dwukrotna zwyciężczyni Champions League. – U nas we Francji to najpopularniejszy sport szkolny, uprawiany wszędzie, łatwy, choć na pewnym etapie wymagający dużego boiska – tłumaczyła.
No to jak w kraju, gdzie szczypiorniak znamy tylko z ekranów telewizora czy komputera, stworzyć mocna reprezentację? I jak pogodzić nasze ogromne wymagania ze stanem rzeczywistym, gdy na drugą wielką imprezę z rzędu bierzemy aż trzy lewoskrzydłowe, bo brakuje klasowych rozgrywających? Fundamentalnym problemem naszej kadry jest marne tempo przeprowadzanych akcji, szybkość podejmowania decyzji i mała obecnie liczba piłkarek tak gotowych, jak przyzwyczajonych do rywalizacji na wysokim poziomie. Są fazy meczów, gdy stać nas jedynie na nieprzetłumaczalne na żaden język „męczenie buły”, jak nazywa się ślamazarne ataki.
Przesadne komplementy
Trener Arne Senstad przez prawie cały mundial opierał drugą linię o tercet Aleksandra Rosiak, Monika Kobylińska, Karolina Kochaniak-Sala. Tę pierwszą i tak trzeba zmieniać do obrony, bo choć lata mijają, defensywa wciąż u niej leży i kwiczy. – To zawodniczka kompletna – powiedziała o Rosiak Sylwia Matuszczyk już na poprzednim mundialu w Hiszpanii.
Podziwiam młodsze ode mnie pokolenie za łatwość prawienia komplementów, jednak nie zgadzam się ze słowami obrotowej JKS Jarosław. Alina Wojtas nie miała za grosz przebojowości „Rosi”, trafiały jej się długie miesiące stagnacji, ale była liderką bloku obronnego, wyżej ceniąca tę rolę od goli czy asyst.
Środkowa Kochaniak-Sala wypadła przyzwoicie na swych pierwszych mistrzostwach świata, tym bardziej, że mocno ucierpiała w wygranym starciu z Japonią. Najwyższa pora, by trafiła do silniejszej ligi lub by wokół niej w klubie pojawiły się innej klasy cudzoziemki niż Simona Szarkova czy Karin Bujnochova, bo to zawodniczka klasy europejskiej. Kapitan Kobylińska zagrała fenomenalnie tylko raz, z Azjatkami, lecz pokazuje młodszym modelowy przykład, jak sukcesywnie budować swoją karierę. Szkoda absencji kontuzjowanej Natalii Nosek, która mogłaby dać impuls na prawym rozegraniu, rzucając mocno po charakterystycznym wyskoku. Przez ciągnące się urazy zapomnieliśmy już całkowicie o Kindze Jakubowskiej, uchodzącej jeszcze dwa lata temu za wschodzącą gwiazdę ligi. Efekt? Powołanie dostała solidna, ale już 31-letnia debiutantka Paulina Masna.
O sztuce komunikacji
Czy selekcjoner zachowa swoją posadę? – Nauczyliśmy się Arne, a on nauczył się nas – ładnie podsumowała Magda Balsam, lecz to nie ona będzie podejmować decyzję. Prawoskrzydłowa MKS FunFloor była wyróżniającą się postacią naszej reprezentacji, a gdyby dorzuciła dwa gole w końcówce meczu z Rumunią, zasłużyłaby na tytuł MVP wśród Biało-Czerwonych. Ma swoje braki, bywa wciąż roztrzepana, ale dojrzała i sportowo, i życiowo.
O Norwegu źle świadczy forma komunikacji ze „starą gwardią”, bo Joanna Drabik to wciąż zdecydowanie najlepsza obrotowa w kraju, a z Karoliną Kudłacz-Gloc i Kingą Achruk zapewne nie byłoby strachu przed wpuszczaniem rezerwowych na boisko. Nie kupuję teorii o wielkim drzewie, które zabiera całe światło mniejszym i nie pozwala im na rozwój. – Dopóki zawodniczka deklaruje chęć gry, dopóki utrzymuje poziom, wiek nie gra roli – mówiła znana trenerka Helle Thomsen, odnosząc się do mojego pytania o absencję „Kudi”.
Rozgrywająca Bietigheim nie bierze jeńców, ale znam jej ambicję i wymagania. Wobec siebie i innych. 15 lat temu opisałem, jak podczas mistrzostw Europy w Macedonii, na które się nie zakwalifikowaliśmy po blamażu w Vila Nova de Gaia z Portugalią (!), trzech polskich szkoleniowców wyszło w połowie obserwowanego meczu, by udać się na obiad. „Trenerzy zgłodnieli, meczu nie widzieli” – zatytułowałem artykuł, po którym grożono mi sądem i dostawałem anonimowe esemesy z bramki mojej sieci komórkowej (młodsi nie znają!). Karolina odezwała się szybko na popularnym komunikatorze, by napisać, że chyba rozumiem, dlaczego nie chce grać w reprezentacji. Rozumiałem, bo mam podobny stosunek do amatorszczyzny i parodystów, których wciąż nie brakuje przy polskiej piłce ręcznej.
Materiał ludzi i hasztag nikogo
Mam wrażenie, że dziś problemem nie jest jakość selekcjonerów, ale materiał ludzki do ich dyspozycji. Podstawą postępów jest solidna piramida szkoleniowa, ciężka, mozolna praca u podstaw i propagowanie naszej dyscypliny, bo nie jesteśmy Słowenią i nie uprawiamy masowo sportu. Jak czasem złośliwie konstatuję, jedynym całorocznym sportem narodowym nad Wisłą są zakupy w popularnym dyskoncie spożywczym, a w okresie jesienno-zimowym dodatkowo trzęsienie się z zimna. Tyle, więc nie oczekujmy dziś medali czy ćwierćfinałów, skoro nie wykorzystaliśmy koniunktury z lat 2007– 2015, gdy obie nasze reprezentacje coś znaczyły na świecie. Dodam w formie ciekawostki, że na mundial do Danii przyjechało z Polski dwóch fotoreporterów, dwóch korespondentów, nie było na miejscu żadnego przedstawiciela naszego radia czy tradycyjnej telewizji, a że turniej odpłatnie transmituje Viaplay, wiele osób nawet nie ma świadomości, że trwają prestiżowe mistrzostwa. Symbolem regresu szczypiorniaka w Polsce jest zrozumiały dla młodszych czytelników # nikogo, który obrazuje skalę zainteresowania mediów.
Następczyń nie ma, są następcy
Czasem o sukcesie i o końcowej ocenie trenera albo drużyny decyduje zwykły, zdawałoby się, detal, łut szczęścia, jedna parada czy rzut. Nie poznamy nigdy alternatywnej historii świata, ale nie sądzicie, że gdyby nie nagła pobudka w ostatnim kwadransie meczu z Rumunią w 1/8 mundialu w Serbii 2013, Kim Rasmussen straciłby posadę po mistrzostwach? Sylwester Sikora, dziennikarz Przeglądu Sportowego, który miał opisywać tamto spotkanie, ponoć wyszedł przed jego końcem z warszawskiej redakcji, nie widząc już żadnej nadziei dla Biało-Czerwonych.
Senstad, poniekąd z przymusu, poniekąd przez własną koncepcję, szuka rozwiązań nieoczywistych. Rok temu w Podgoricy postawił na środku obrony lubliniankę Aleksandrę Olek, w tym znalazł dla kadry zapomnianą Marlenę Urbańską. Czy jeden dobry, równy mecz na sześć rozegranych w Herning wystarczy do zachowania posady przez Norwega? Nie wiem, choć jedno wydaje się pewne. Następcy już czekają w progach, gorzej zdecydowanie z kandydatkami do gry w kadrze na wysokim poziomie.