32 tysiące złotych rekompensaty ma wypłacić rodzicom jedenastoletniego dziś Bartosza klub piłkarski Świdniczanka. Na chłopca przewróciła się bramka i złamała mu nogę.
Prezes zapowiada, że jeszcze w tym tygodniu zwoła zarząd klubu, podczas którego złoży rezygnację. Ale z zobowiązania ciążącego na klubie nikt rezygnować nie zamierza. – Zastanawiam się już nad tym, jak te pieniądze ściągnąć – mówi mecenas Joanna Dubel-Kamińska, reprezentująca poszkodowanego chłopca.
Może być z tym problem, bo klub nie ma majątku. Bieżącą działalność dotują sponsorzy i gmina. – Nasz roczny budżet wynosi około 10 tysięcy zł. I to tylko wtedy, jeśli znajdzie się sponsor. Dobrze jeśli wystarczy na delegacje, sędziów, sprzęt – wylicza prezes Słotwiński. – A teraz może być jeszcze gorzej. Kto wyłoży pieniądze wiedząc, że od razu zabierze je komornik na odszkodowanie.
Do wypadku doszło w kwietniu 2003 roku na boisku Świadniczanki. Wiosną klub wymienił bramki do piłki nożnej. Nowe przymocowano do podłoża, a stare złożono przy ogrodzeniu. Miały być przerobione na mniejsze, dla młodszych zawodników. Bartosz i 14-letni Piotrek przedostali się przez niewysokie ogrodzenie, by pograć w piłkę. Kopali do opartej o płot zdemontowanej bramki. Pchnięta przez Piotrka bramka upadła Bartoszowi na nogę. Złamanie okazało się bardzo skomplikowane. Chłopiec dwa tygodnie spędził w szpitalu. Początkowo chodził nawet o kulach. Biegli stwierdzili u niego 10-procentowy uszczerbek na zdrowiu.
Rodzice Bartosza uznali, że to wina klubu. – Sąd się z tym zgodził – mówi mecenas Dubel-Kamińska. – Przyznał, że niezabezpieczony sprzęt jest zagrożeniem i trzeba zdawać sobie sprawę, że przez to może dojść do nieszczęścia.
Świdniczanka istnieje od ponad 40 lat. Ostatnio miała tylko sekcję piłkarzy w klasie A oraz drużynę juniorów. Grało w niej około 50 zawodników. Wszyscy w klubie pracują społecznie.
Rodzina Bartosza chciała odszkodowania również od rodziców Piotrka. Sąd doszedł do wniosku, że nie można ich pociągnąć do odpowiedzialności za brak nadzoru nad synem.