(fot. archiwum prywatne)
Automatyczny system zamontowany na dachu Instytutu Fizyki UMCS co godzinę wyświetla aktualny pomiar radioaktywności w Lublinie. Z dzisiejszych zapisów wynika, że nie ma najmniejszych powodów do niepokoju.
Na stronie www.radioaktywnosc.umcs.pl można na bieżąco sprawdzać, jak jaki jest poziom radioaktywności. Pomiary wykonywane są automatycznie i publikowane co godzinę.
– Stacja pomiarowa UMCS działa od 2008 roku. Nieco ponad rok temu przeszła gruntowną modernizację i po roku testów uruchomiliśmy ją na stałe – mówi Dziennikowi dr hab. Radosław Zaleski, profesor UMCS z Katedry Fizyki Materiałowej.
Zainstalowana jest na dachu dziesięciopiętrowego budynku Instytutu Fizyki UMCS. Detektory stale monitorują wysokoenergetyczne promieniowanie przenikające nas i nasze otoczenie, przede wszystkim te pochodzące z naturalnych źródeł występujących w ziemi, jak i w wyniku działalności człowieka.
Jednak głównym zadaniem stacji jest ostrzeganie przed niepokojąco wysokimi wzrostami natężenia promieniowania. Jak podaje UMCS, podczas ewolucji nasze organizmy przystosowały się do promieniowania źródeł naturalnych i nie ma ono negatywnego dla skutku. Jednak gdy poziom promieniowania rośnie, wzrasta ryzyko zachorowania, szczególnie w przypadku pochłonięcia jego źródeł (izotopów promieniotwórczych).
Według prof. Zaleskiego profesora zagrożenie skażeniem radioaktywnym w wyniku działań wojennych na Ukrainie, np. gdyby bomba trafiła w składowisko odpadów radioaktywnych, nie jest duże. – Musiałaby to być bardzo silna eksplozja, która wyniosłaby radioaktywne substancje wysoko w atmosferę i jeszcze odpowiednia siła oraz kierunek wiatru, żeby do nas one dotarły. Ale moim zdaniem to jest bardzo mało prawdopodobne. Trzeba też pamiętać, że te odpady są składowane w bardzo szczelnych i wytrzymałych pojemnikach, a poza tym ich radioaktywność jest już znacznie mniejsza niż w czasie, gdy powstały w reaktorach.
Prof. Zaleski przypomina, że dla naszych organizmów najbardziej szkodliwe są te izotopy, które odkładają się w organizmie. Jest to jod-131, który gromadzi się głównie w tarczycy (to przede wszystkim on był odpowiedzialny za szkodliwość skażenia po wybuchu elektrowni w Czarnobylu w 1986 roku i dlatego musieliśmy pić płyn Lugola). Drugim niebezpiecznym izotopem jest cez-137, który z kolei magazynują mięśnie, a także tłuszcz i kości.
Na Ukrainie działają cztery elektrownie atomowe, wszystkie – mimo działań wojennych – są czynne. Zapewniają około połowy zapotrzebowania na energię elektryczną naszego sąsiada. Najbliżej granicy Polski, w odległości około 180 km od Dorohuska, znajduje się Rowieńska Elektrownia Atomowa w miejscowości Warasz. Rosyjscy agresorzy zajęli też elektrownię w Czarnobylu. Choć nie działa od lat, jest punktem, w którym łączą się ważne linie wysokiego napięcia.
Zdaniem prof. Zaleskiego w przypadku ataku bombowego na którąś z działających na Ukrainie elektrowni atomowych największym zagrożeniem byłoby zniszczenie systemów chłodzących reaktory, gdyż wówczas mogłoby dojść do gwałtownego wzrostu ciśnienia wewnątrz reaktorów, a następnie wybuchu, co mogłoby doprowadzić do skażenia radioaktywnego na dużą skalę.
Dzięki ostrzeżeniom publikowanym na stronie www.radioaktywnosc.umcs.pl można na bieżąco śledzić poziom promieniowania. W przypadku wykrycia przez detektory jego wzrostu, możemy przypuszczać, że jest to skutek wypadku jądrowego, np. awarii elektrowni jądrowej – podkreśla UMCS.