
Po 25 latach milczenia Igor Jaszczuk wraca na scenę – bez presji wytwórni, za to z wielką autentycznością. Jego najnowszy singiel „Baobab” to nostalgiczna podróż do czasów młodości, spotkań pod drzewem, które stało się symbolem twórczych początków. Artysta, znany jako autor hitów dla innych, zaśpiewa własnym głosem.

• Mija 25 lat od twojej ostatniej solowej płyty. Kiedy doczekamy nowego materiału?
– Plan jest taki, żeby na przełomie października i listopada. Właśnie teraz byłem w Warszawie, pierwsze kroki po przyjeździe do Polski skierowałem do pracowni mojego aranżera i producenta Adama Abramka; też silnie związanego z Lublinem (zespół Baim między innymi). I dograłem kolejne piosenki, teraz jeszcze raz zahaczę o Warszawę i dogram pozostałe i będziemy gotowi z materiałem muzycznym na przełom października-listopada
Przy czym, jeżeli się to obsunie, nie mam z tym problemu. Bo no bo to jest taka fantazja moja, którą sobie realizuję powoli, bez żadnych nacisków wytwórni czy czy jakichś zewnętrznych sił, robię to wszystko sam, więc więc chcę to zrobić, Bo obiecałem ludziom, którzy słuchają tych piosenek od tego pierwszego singla półtora roku temu, że coś zrobię i to grono, że tak powiem, odbiorców się zwiększa, co mnie cieszy. Że to nie tylko moi znajomi i ludzie, którzy mnie zdali z dawnych czasów, tylko pojawia się młodzież, rozgłośnie studenckie i tak dalej.
• Czwarty singiel „Baobab” promujący płytę „Blizny” jest mocno nostalgiczny.
– On jest na wskroś nostalgiczny z wielu powodów; ma nawet kilka płaszczyzn nostalgi. Pierwsza nostalgia – taka pierwotna – to nostalgia za tym, że nie mam tyle lat ile wtedy miałem jak pod Baobabem się spotykałem. My się wtedy spotykaliśmy, a ponieważ nie było internetu, nie było telefonów komórkowych, nie było też w kieszeni za dużo pieniędzy. Myśmy się musieli gdzieś spotykać i się spotykaliśmy w pod Baobabem. To była azymut.
Tam pod Baobabem powstał pomysł założenia zespołu BBK, pierwszy członek właściwie zespołu, który oprócz mnie tam się pojawił i współzałożyciel Tadeusz Wrzos „Teddy” tak zwany harmonikarz. Tam się wymienialiśmy książkami, płytami, rozmawialiśmy o literaturze. Oczywiście też o innych rzeczach i specyfika tych czasów była, że oprócz wina polały się też łzy i krew i wieczorem to miejsce przyciągało też niekoniecznie ludzi związanych z kulturą.
Cała rozmowa z Igorem Jaszczukem do zobaczenia w materiale wideo.
