Zadławienia rybią ością, bóle brzucha z przejedzenia, urazy głowy np. w wyniku pobicia. Szpitalne oddziały ratunkowe miały bardzo pracowite święta.
W czwartek po godz. 14 SOR przy al. Kraśnickiej w Lublinie miał już ponad 60 zarejestrowanych pacjentów. Najwięcej było starszych osób. - Ruch jest. Pacjenci napływają falami, bardzo dużo osób pojawiło się ok. południa – przyznaje Agnieszka Ponieważ, lekarz dyżurny SOR przy al. Kraśnickiej w Lublinie. - Pacjenci z bólami brzucha to najczęstsze przypadki w święta, szczególnie drugiego dnia. To m.in. wynik przejedzenia. Mamy też różnego typu urazy, a także pacjentów, którzy kończą już powoli świętować i nagle przypominają sobie, że muszą sobie coś zdiagnozować albo uzyskać jakąś receptę – dodaje lekarka.
- Przeważnie najbardziej pracowity jest drugi dzień świąt, wtedy trafia do nas znacznie więcej pacjentów niż zwykle. Do godz. 14 mieliśmy już blisko 30 osób, więc można się spodziewać, że pozostała część dnia będzie równie intensywna – mówił nam w czwartek po południu dr n. med. Marcin Wieczorski, ordynator SOR w szpitalu klinicznym nr 4 w Lublinie. – W wigilię mieliśmy mniej więcej tyle samo pacjentów, co każdego innego dnia. W pierwszy dzień świąt było ich z kolei o ok. 10 proc. mniej – dodaje lekarz.
Z czym trafiali pacjenci na SOR przy Jaczewskiego? – W wigilię, jak co roku, mieliśmy bardzo dużo pacjentów, którzy zadławili się rybią ością. Drugi dzień świąt to w dużej mierze pacjenci z problemami gastrycznymi, ale nie tylko. Zdarza się, że przy okazji świątecznych spotkań rodzinnych dochodzi do awantur. W związku z tym mamy osoby z różnymi urazami, które są np. wynikiem pobicia – mówi dr Wieczorski. – Trafiają do nas pacjenci w bardzo różnym wieku, zarówno młodzi ludzie, jak i seniorzy po 80. roku życia.
- Z mojego punktu widzenia, te święta były znacznie spokojniejsze niż w ubiegłych latach. Na szczęście nie mieliśmy wypadków. Było kilka wezwań w Świdniku i Łęcznej do osób starszych, u których nasiliły się choroby przewlekłe, ale bez żadnych tragicznych skutków – mówi Piotr Wojtaś, lekarz, który jeździ w specjalistycznej karetce pogotowia. – Specjalistyczne zespoły są wysyłane do najcięższych przypadków. Zwykłe karetki pewnie miały więcej wezwań.