Aż się wierzyć nie chce, że w skromnym gabinecie Edwarda Gąski z Tomaszowa Lubelskiego leczą się ludzie prezydenta Kaczyńskiego.
Wysoki, postawny, o zawadiackim spojrzeniu. Kiedy wchodzę do gabinetu, patrzy na mnie badawczo. Każe usiąść. Osłuchuje serce.
- No, no, serce bije niezbyt miarowo - mówi i zaraz urywa. dzwoni telefon. Jak się okazuje, aż z Hamburga, bo i tam Gąska przyjmuje pacjentów.
Udar
- Po matce, Mariannie, która w Siedliskach ziołami leczyła ludzi. Jak trzeba było, to i za weterynarza była. Potrafiła nastawiać kręgosłup - mówi Gąska.
Najpierw robił zabiegi na kręgosłup znajomym. Z czasem doszedł do takiej wprawy, że dostał pracę w Hamburgu. Jako rehabilitant i masażysta. Pracował bez wytchnienia. Podkręcał tempo. I wpadał do Polski.
Aż przyszło nieszczęście.
- Pracowałem w ogrodzie. Zrobiło mi się słabo, wróciłem do domu, zacząłem widzieć trójwymiarowo. W lewej ręce straciłem czucie. Upadłem na podłogę. Przerażenie. Wyczołgałem się do ogrodu, do furtki, żeby ktoś mnie zauważył. Nie miałem siły krzyczeć. Pamiętam, że mój pies szczekał coraz głośniej. Obudziłem się po miesiącu śpiączki, 25 października 2005 - mówi Gąska. - Potem, w szpitalu, lekarze pokiwali głowami i powiedzieli, że będę żył. Jak roślinka. Zbuntowałem się. Mam powłóczyć nogami, mówić niewyraźnie, ślina z ust? Nigdy w życiu!
Powiedział sobie, że wyzdrowieje. Zaczął ćwiczyć. Godzinami. Powoli sylabizował poszczególne wyrazy.
Doszedł do pełnego zdrowia. Cud?
- Chęć życia za wszelką cenę, upór. Apetyt na życie - mówi z dumą.
Sterta dyplomów
Teraz z dumą wyciąga z nesesera stertę dyplomów i zgrabnym ruchem rozrzuca je na stole. Jeden ważniejszy od drugiego. Ale teraz każdy może sobie takie wydrukować...
- Dyplom dyplomowi nierówny - mówi spokojnie uzdrowiciel z Tomaszowa. Pokazuje dyplom z lubelskiego Kolegium Medycznego, uprawnienia do wykonywania zawodu bioterapeuty i dwa dyplomy terminowania u chińskich mistrzów medycyny naturalnej.
Dyplom jest dowodem, że człowiek umie to, czego się pilnie uczył. Gąska skończył także kurs homeopatii, magnetoterapii, laseroterapii. Ale i tak najważniejsza jest praktyka, uznanie pacjentów i fakt, że pomaga lekarzom i ich dzieciom.
Na przykład kregosłup
Czuję się, jakby ktoś przekręcił mnie przez magiel.
- Wyregulowałem panu ciśnienie, serce dostanie więcej tlenu, zacznie pan lepiej oddychać. Poprawi się krążenie. Poczuje się pan jak nowo narodzony - mówi głosem nie znoszącym sprzeciwu. - Proszę też oczyścić wątrobę. Polecam preparat LIV-52. Musi pan zrzucić 10 kg. Jak? Jest tylko jedno wyjście: niedojadać. A poza tym ruch, ruch, ruch...
Bioterapia
Pamięta przypadek z Puław, kiedy budził chorego ze śmierci klinicznej; po ciężkim wypadku samochodowym. Lekarze wątpili, on przekazywał życiową energię. Ruszyła. Człowiek żyje.
Czasem wystarczy mu sześć dni, żeby z takiej śmierci wzbudzić.
- Skoro potrafiłem zmusić swój organizm, żeby z takiej śmierci wyjść - próbuję pomóc innym. Udaje się coraz częściej.
Ma wielu pacjentów w Niemczech. Szczególnie tych po wylewie.
- Wie pan, jak tam wygląda rehabilitacja? Leży chory. Rusza oczami. Reszta - zero życia. Roślina. Bierze rehabilitant palec i rusza: raz dwa. Tak po kolei. Potem ręka w górę i w dół. Raz, dwa. Druga ręka, noga. I Gut. A ja łapię za rękę, patrzę w oczy i krzyczę: Hans, będziesz chodził. Łapię w pół, wynoszę na dwór. Widzi ptaki, drzewa. Zaczynam ostro ćwiczyć. W tej chwili mam pacjenta po 70. Ciężki wylew. Po trzecim dniu ćwiczeń sam zszedł ze schodów.
Leczy przez telefon
Ale to jeszcze nie wszystko. - Przekazuję energię na odległość. Przez telefon.
W Berlinie Gąska ma pacjenta po wylewie. Kazał mu przesłać swoje zdjęcie. - Zadzwoniłem i mówię: za godzinę pogłaszczę cię po twarzy przez telefon. Zadzwonię jeszcze raz. Powiem, którą stronę twarzy pogłaskałem. Powiesz, czy po tej samej czułeś dotyk. Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Pogłaskałem po lewej stronie, zadzwoniłem i słyszę w słuchawce: takie ciepło poczułem po lewej stroni twarzy...
Czy można leczyć przez telefon?
- Można powiedzieć: wrócisz do zdrowia. Dać impuls do walki z chorobą. Wtedy chory się podrywa. I wygrywa...
Waldemar Sulisz