Amerykański dziennik "The New York Times" podaje, że w ostatnim miesiącu zmarło co najmniej 25 tys. osób więcej niż przedstawiają to oficjalne statystyki zachorowań na COVID-19. - Każda liczba ofiar śmiertelnych, która jest podawana danego dnia, jest mocno niedoszacowana - twierdzi jeden z demografów cytowany przez gazetę.
Dziennikarze zebrali dane dotyczące śmiertelności z 11 krajów z danego okresu - te podawane aktualnie oraz historyczne - i porównali je ze sobą. Zastrzegają jednak, że nadal może to być niekompletny obraz tego, jak duże zagrożenie niesie ze sobą pandemia koronawirusa.
Wyższe wskaźniki pojawiły się w: Hiszpanii (9 marca-5 kwietnia), Anglii i Walii (7 marca-10 kwietnia), Nowym Jorku (11 marca-18 kwietnia), Francji (9 marca-5 kwietnia), Holandii (9 marca-5 kwietnia), Istanbule (9 marca-12 kwietnia), Dżakarcie (marzec), Belgii (9 marca-5 kwietnia), Szwajcarii (9 marca-5 kwietnia) i Szwecji (9 marca-12 kwietnia).
Największy wzrost liczby ofiar śmiertelnych odnotowano w Nowym Jorku - jak wyliczyli dziennikarze, jest wyższy o 298 proc. w porównaniu do analogicznego okresu w przeszłości. Co ważne, wszystkich zgonów ponad normę jest 17200, ale 13240 zostało zaraportowanych jako te spowodowane przez COVID-19.
"The New York Times" podkreśla, że ta różnica może wynikać również z tego, że nie wszystkie osoby są testowane na obecność koronawirusa. Takie niedoszacowanie nie musi więc być działaniem celowym. Jak piszą dziennikarze, należy też wziąć pod uwagę fakt, że niektóre kraje raportują śmierć wyłącznie tych zakażonych osób, które przebywały w szpitalach.
W przypadku Nowego Jorku należy również brać poprawkę na to, że obecne dane dotyczą jedynie osób, które tam zamieszkują. Te historyczne dotyczyły wszystkich tych, którzy wtedy przebywali w mieście.
- Każda liczba ofiar śmiertelnych, która jest podawana danego dnia, jest mocno niedoszacowana - twierdzi Tim Riffe z Instytutu Badań Demograficznych Maxa Plancka w Niemczech. I dodaje: W wielu miejscach pandemia trwa na tyle długo, że było wystarczająco dużo czasu na uzupełnienie danych zgonów, dając nam lepszy obraz tego, jaka naprawdę była śmiertelność.
I faktycznie, w piątek tym tropem poszły chińskie władze, które podniosły oficjalny bilans zmarłych w mieście Wuhan - o 1290 do 3869, czyli o ok. 50 proc.
Amerykańscy dziennikarze przytaczają również ciekawy przykład z Dżakarty, stolicy Indonezji. W marcu tamtejsze władze oficjalnie zapisały 84 zgony jako te spowodowane koronawirusem. Dziennik podaje jednak, że tego miesiąca na cmentarzach pochowano o 1000 osób więcej niż zazwyczaj.
- W tym momencie mamy tylko częściowy obraz sytuacji - tłumaczy Patrick Gerland, demograf Organizacji Narodów Zjednoczonych. - To jest zaledwie jeden punkt widzenia na problem, który odzwierciedla nagłą sytuację, głównie przez pryzmat służby zdrowia - podkreśla.
Eksperci są nastawieni pesymistycznie, twierdząc, że liczby zgonów na COVID-19 mogą być jeszcze większe.
- Obecny wzrost śmiertelności pojawia się w czasie, gdy obowiązują wyjątkowe warunki: utrzymywanie dystansu społecznego, tzw. lockdown ("zamrożenie" życia gospodarczego i społecznego - dop. red.), zamknięcie granic i zwiększona opieka zdrowotna. Przynajmniej część ma pozytywny wpływ - mówi Vladimir Shkolnikov, demograf z Instytutu Badań Demograficznych Maxa Plancka w Niemczech. - Jest prawdopodobne, że bez tych wszystkich środków zgonów byłoby jeszcze więcej - dodaje.