Co jeszcze się musi wydarzyć w naszym kraju, żebyśmy się wszyscy obudzili? – pytała retoryczne jedna z przemawiających na schodach lubelskiego ratusza. Słuchało jej kilkaset osób, głównie kobiet, które przyszły w sobotni wieczór na deptak.
– Powinno nas być o wiele więcej, o wiele więcej. Trzeba wyrazić solidarność z kobietami, które cierpią i umierają w efekcie stosowania antyaborcyjnego prawa – komentował pan Michał, który był jednym z uczestników wydarzenia. Był na placu Łokietka z grupą znajomych, z którymi czasami chodził na strajki kobiet czy pod sąd.
Lublin był jednym z wielu polskich miast, gdzie na ulice wyszli ludzie, którzy w ten sposób chcieli uczcić pamięć pani Izabeli. 30-letniej kobiety, która zmarła w szpitalu w Pszczynie.
– Iza nie była jedna. Iza nie będzie sama. Będziemy stały na straży prawa kobiet – mówiła jedna z uczestniczek lubelskiej manifestacji, która zgromadziła kilkaset osób przez lubelskim ratuszem. Zebrani uczcili minutą ciszy pamięć pani Izy i innych kobiet zmarłych w wyniku obowiązującego prawa aborcyjnego w Polsce.
Niektórzy mieli znicze, inni demonstranci trzymali fotografie pani Izabeli albo odręcznie wypisane hasła: Ani jednej więcej. Macie krew na rękach. Każda z nas może być kolejną ofiarą.
– To są niesamowite emocje, bo to mogła być każda z nas – mówiła Paulina. Młoda kobieta, zachęcona do wystąpienia przez kolegę, spontanicznie zabrała głos i zebrała gromkie brawa, bo tłumaczyła, między innymi, że Kaja Godek, Ordo Iuris, organizacje mieniące się obrońcami życia, w ogóle takie nie są. – Gdyby byli za życiem, to by stali na granicy polsko-białoruskiej i pomagali uchodźcom, byli w domach dziecka, domagaliby się lepszych warunków dla osób z niepełnosprawnościami.
Wypowiadały się też posłanki Marta Wcisło i Joanna Mucha.
– Dobrze, że was tu widzę, że widzę młodych ludzi, jest jakaś nadzieja. Życzę wam wykrzyczenia tego bólu, to jest coś strasznego, to jest upodlanie ludzi. Jestem chora na to, co tu się dzieje – mówiła, ledwie panując nad emocjami emerytowana nauczycielka. Pani Ewa ponad 40 lat przepracowała w szkole, jak mówiła, uczyła najmłodszych uczniów szacunku do ludzi, do planety, rozwijania talentów. Teraz nie może się pogodzić z sytuacją polityczną w kraju. – Widząc was, mam nadzieję, że to się po prostu odwróci. W stanie wojennym wydawało się, że nie ma szansy, ale i tamte czasy się skończyły. Nie pozwólcie, by ci parszywcy załatwili nam drugą Białoruś – apelowała łamiącym się od emocji głosem.
Na schodach przed ratuszem płonęły znicze.