Na nic zdał się protest rad i zarządów lubelskich dzielnic w sprawie Motoru Lublin. Piłkarska centrala pozostała nieugięta. Wydział Dyscypliny stwierdził, że nie będzie się nawet zajmował pismem jakie do niego wpłynęło.
Pod pismem podpisało się ponad 20 przewodniczących rad i zarządów lubelskich dzielnic uważając, że decyzja jest krzywdząca dla mieszkańców miasta. WD zapoznał się z dokumentem na posiedzeniu 12 stycznia. Zaproszono na nie także przewodniczącego Rady Dzielnicy Felin, inicjatora całej akcji.
Jednak szybko okazało się, że stracił on tylko czas i pieniądze na podróż do stolicy.
– Jestem rozczarowany, bo pojechałem do Warszawy jako przedstawiciel lubelskiej społeczności, a zostałem potraktowany jak chuligan i intruz – mówi Paweł Rutkowski. – Nie dali mi w ogóle dojść do głosu. Kiedy starałem się podnosić argumenty, prowadzący obrady (Piotr Grochulski – przyp. red.) natychmiast mi przerywał.
Ostatecznie związkowi działacze zdecydowali, że... w ogóle nie będą zajmować się pismem. – Usłyszałem, że potraktują go jakby go nie było. Powiedzieli też, że nawet gdyby mogli zmienić decyzję to i tak uważają, że kara jest zbyt łagodna, i że szkoda tu mojego czasu – opowiada Rutkowski.
To nie koniec, bo kiedy zapytał dlaczego za wybryk jednej osoby karze się wszystkich kibiców usłyszał, że PZPN dalej będzie w ten sposób karał lubelski klub, dopóki na stadionie nie będzie spokojnie.
– Stwierdzili, że z Motorem zawsze mieli problemy, a zamykanie stadionu skutkuje poprawą bezpieczeństwa – relacjonuje Rutkowski.
Co na to klub? – Spodziewałem się, że tak będzie – odpowiada Robert Kozłowski, prezes Motoru Lublin SA. – PZPN to instytucja o skostniałych strukturach. Nie wszystkie kluby traktowane są tam jednakowo. Szkoda słów żeby to komentować.
Rutkowski zapowiada jednak, że to nie koniec. – Do pierwszego meczu z KSZO jest jeszcze sporo czasu. Nie zamierzam się poddawać. Mam pewne pomysły dotyczące tej sprawy, ale wymagają one jeszcze przemyślenia i nie chciałbym ich na razie zdradzać.