Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.
Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)
Boli mnie głowa, czuję się rozbita. Na pewno mam grypę - mówi z przekonaniem Karolina Staszczak, czekająca w poczekalni przychodni przy ul. Jutrzenki w Lublinie. Ale gdy za kilka minut pacjentka wychodzi z gabinetu z plikiem recept, jest w lepszym humorze.
Rozmowa z dr. Mariuszem Gwozdą z Instytutu Socjologii UMCS
Za tydzień będzie Mikołaj. Jak kraj długi i szeroki jedni będą wydawać pieniądze, a inni – szczególnie najmłodsi – niecierpliwie oczekiwać na prezenty. Ale wózki wypełnione po brzegi już teraz pchamy przed sobą w sklepach. Produkty, z którymi po przyjściu do domu nie wiadomo co zrobić, kupujemy, bo okazja.
Kawalkadą samochodów różnistych – mercedes za trabantem, maluch za volvo – posuwam się wolno w stronę Łęcznej. I raptem wszyscy dojeżdżamy do stanu wojennego. Kordon policjantów, kordon samochodów bojowych, granatowo i czarno od obstawy. Szukam wzrokiem brygad antyterrorystycznych. Oblężone miasto? Wzięli zakładników? Nie! To relaks i rozrywka. Mecz piłki kopanej. Przemykam pod ścianami, ja jedyna w spódnicy w promieniu kilkudziesięciu metrów. Zatrzymuje mnie ochrona, ktoś o coś pyta lub poucza. – Na drugi raz proszę zgłosić się wcześniej – słyszę kolejną połajankę i konstatuję, że tu im kto ma krótsze nogi, tym jest ważniejszy. Będę uważać. Wchodzę na koronę stadionu. Pode mną rzędy mężczyzn. Spiker coś niewyraźnie mówi z głośnika. Nagle poraża mnie ogłuszający wrzask, a faceci podrywają się na równe nogi. Na zieloną trawę stadionu lecą rolki białego papieru toaletowego (chyba velvet jest taki mocny), z przeciwległej trybuny snuje się dym, a w uniesionych rękach widać zielone szaliki. Bo właśnie na środek wybiegają dwie grupy – jedna ubrana w zielone majtki i takież koszulki, druga bardziej ekstrawagancko – szafirowo i żółto – też pięknie. Obok nich truchta trzech facetów w czerni. Przeciwległe trybuny ryczą chórem: „Nie opuścimy cię, nigdy cię nie zdradzimy, bo my kochamy cię, Górniczku nasz jedyny!” Śpiewają głośno i równo. Gwizdają głośno. Zatrudnili dyrygenta – siedzący tyłem do boiska człowiek coraz wznosi ręce i wcale nie patrzy na piłkę. Ręce w górę – skandowanie: „Je...ć! Je...ć!”, ręce w dół – gwizdy. Pan ubrany na czarno w pewnym momencie gwiżdże, szybko rzuca piłkę i ucieka. Reszta zaczyna się ganiać. Ten w zielonym potyka się o swoje nogi i leży. – Proszę pana, dlaczego on leży? – ciągnę za rękaw opasłego, spoconego sąsiada, który tylko co przestał krzyczeć: „Spadaj ślepaku!”. – Nie widzisz, że ten sk... go sfaulowal? – odpowiada machinalnie gruby, ale zaraz taksuje mnie wrogim spojrzeniem. – Pomyliłaś trybuny, kobito? Za kim jesteś!? – Nooo... Za nimi – robię ręką szeroki gest, ale na wszelki wypadek odsuwam się na bok. Na środek lekkim truchtem, do ciągle leżącego podbiega dwóch młodych, a silnych z noszami, jakie – pamiętam – trzydzieści lat temu były na tzw. przysposobieniu wojskowym, z czerwonym krzyżem przywiązanym troczkami. Przenoszą zielony ciężar na nosze i kierują się poza boisko. W trakcie transportu sfaulowany podnosi głowę, spluwa na trawę – widać łatwiej to robić z noszy – po czym wstaje i wraca do kolegów. Mężczyzna w czarnej kombinacji, jak się domyśliłam – sędzia, zabiera piłkę zielonemu i oddaje żółto–szafirowemu, co widownia przyjmuje spontanicznym wrzaskiem: „Spi...aj, ty warszawiak z Białegostoku! Goń się!” Z megafonu ryczy głos: „Proszę państwa, proszę o kulturalny doping, mecz sędziuje jeden z najlepszych sędziów...” – co wywołuje radosne wycie na trybunach i skandowanie z lewej: „Łańcuch, buda, pies, Górnik gekaes!”. Odpowiedź z prawej jest równie spontaniczna i niewyszukana – na znak dyrygenta rozlega się na melodię „Quantanamera”: „Goście to szmaty!”. Rytmiczne oklaski i znów: „Goście to szmaty!...”. Przed siatką, w której jest bramkarz ubrany troszkę na czarno i troszkę na czerwono, stają jego koledzy. Jeden obok drugiego. Wszyscy, jak na komendę, chwytają się za genitalia. Każdy za swoje. Przesuwam się dalej, bo żółty nie strzelił gola, i w powietrze znów wznosi się dym, a na murawę leci velvet i kolejne zwrotki życzeń szczerych, acz nieładnych pod adresem przeciwnika. Akcja staje się coraz szybsza. Wszyscy uganiają się za jedną piłką (czy klubów nie stać na kupienie paru piłek?). Od czasu do czasu któryś chłopak chce drugiemu zedrzeć majtki albo koszulkę albo uprawia bieg za piłką z przeciwnikiem na barana. Trzeba przyznać, że nie jest to łatwe. Z każdej z dwóch budek, pokrytych pleksi, ustawionych tyłem do trybun, coraz wyskakuje jakiś mężczyzna i okropnie wrzeszczy. „Uciekaj do przodu!” – ryczy jeden, aż żyły nabrzmiały mu na skroniach i chyba zaraz padnie trafiony apopleksją. „Z tyłu! Uważaj, z tyłu go masz! Krótko grać, krótko!” – drugi już piszczy falsetem. Patrzę na zegarek. Tak, grają już za długo. Prawie 45 minut. Gwizdek. Wszyscy się zbierają z boiska. Na murawę wchodzi pan nowy burmistrz Łęcznej i dziękuje – tym z prawej, z lewej i spod „Żylety”. Parę osób go słucha, reszta chóralnie ćwiczy inwektywy. Na boisko znów wybiegają piłkarze – tym razem jeszcze bardziej brudni. Trybuny wyją. Płoną bengalskie ognie i świece dymne, huk petard miesza się chóralnym rykiem. Brazylijska fiesta w piłkarskim wydaniu. Siwy mężczyzna w budzie z pleksi co raz łapie się za głowę : „Dawaj tu! Dawaj tu!” – woła w stronę grających, ale żaden chłopak nie chce mu oddać piłki. Ostatecznie oni ganiają, a on tylko tupie nóżkami. W drugiej budce z widowni krzyczą: „Ty, ryży! Wymień ich wszystkich! Rudy – do budy!”. Część widzów ryczy: „Szarak – do lasu!”. – „Szarak”? Dlaczego „szarak?” – odważam się spytać ochroniarza. – Ich bramkarz nazywa się Zając... – śmieje się złośliwie. I w tym momencie „szarak” wpuszcza piłkę do siatki. Stadion szaleje. Eleganccy panowie z trybun dla VIP-ów rzucają się sobie w objęcia, klepią po łopatkach i ocierają łzy wzruszenia. „Jeszcze jednego, Górniczku, jeszcze jednego!” – ryczą faceci, którym zimno w szyję i wzięli z sobą zielone szaliki. Facet w czerni gwiżdże i wszyscy rzucają się w pogoń za piłką. „Lekko go przytrzymał! Za co żółtą kartkę, dupku?!” – wrzeszczy do sędziego mój sąsiad, który każdą akcję kwituje kulturalnie: „Kompinowali, kompinowali – i nic z tego nie wyszło”. Po drugim golu VIP-y łkają: „Na kolana! Na kolana!” Jeden pan w wiśniowym krawacie i z wytwornym wąsikiem ociera łzy wzruszenia. Później jest już nudno. Te same piosenki, te same brzydkie słowa i spiker, który po kolejnych golach z franciszkańską łagodnością zwierza się, że jest zawstydzony takim przyjęciem gości, na co trybuny odpowiadają chórem z wrodzoną delikatnością: „Zamknij mordę!”. Po piątym golu VIP-y wiszą na sobie, nie mając już siły z tego szczęścia klepać się po łopatkach, trybuny ryczą: „Nasze jest derby, Górniczku, nasze jest derby!”, a ich dyrygent z entuzjazmu jest bliski upadku na murawę. Wygrała ekipa zielonych. Kibiców przegranej drużyny za karę wyprowadzają wzdłuż ciasnego szpaleru do żółtego gimbusa. Po chwili odjeżdżają w siną dal. Jeden pan zbiera papier toaletowy. Pewnie wystarczy na cały rok dla niego i całej rodziny. Taki ma pożytek z meczu. Freddie Mercury ryczy z głośnika „We are the champions...”
- No, to poszły konie po betonie - mówi młody mężczyzna, poprawia pękatą torbę wiszącą na biodrze i kłapie drzwiami. I tak, wczesnym rankiem, pierwszy listonosz wyszedł z placówki nr 57, a bliżej - z poczty przy ul. Kiepury w Lublinie
Od dzisiaj w katedrze będzie można oglądać jedyne w swoim rodzaju, najstarsze zachowane polskie ubiory. Ekipa archeologów wydobyła je z krypt grobowych lubelskiej archikatedry. O godz. 19 msza św. i oficjalne otwarcie wystawy.
Od dzisiaj będzie można oglądać jedyne w swoim rodzaju, najstarsze zachowane polskie ubiory. Ekipa archeologów wydobyła je z krypt grobowych lubelskiej Archikatedry. O godz. 19 w katedrze msza św. i oficjalne otwarcie wystawy.
Nagrobek jest traktowany jako wizytówka zamożności. Przy tym granitowym spotka się rodzina odziana w futra, przy tym z lastriko raczej w przetarte na rękawach płaszcze. Ale i jednych, i drugich przywiodła tu pamięć o tych, co odeszli... Cmentarze były swoistym przeglądem trendów artystycznych dominujących w rzeźbie danego okresu. Widać to bardzo dobrze na najpiękniejszych polskich miejscach wiecznego spoczynku – warszawskich Powązkach, krakowskim Rakowickim, zakopiańskim Pęksowym Brzyzku, a nawet na lubelskiej Lipowej. Historycy sztuki twierdzą, że to wiek XIX był apogeum sztuki rzeźbiarskiej tworzonej ku upamiętnieniu zmarłych. Symbolika Rzeźba cmentarna miała swoją symbolikę: złamane drzewo – symbol przerwanego ludzkiego życia, bluszcz – symbol życia wiecznego, motyw zrywania więzów przez postać stojącą nad grobem to wyraz idei, że tylko poprzez śmierć możemy stać się wolni, anioł wyprowadzający zmarłego lub sypiący mak nad grobem to przewodnik w nowym życiu, etc., etc. Po wojnie zmieniły się trendy, nie mówiąc o sytuacji społecznej i zubożeniu społeczeństwa. Zmieniła się też obyczajowość i kultura, a może raczej nastąpił pewien brak kultury. Zamówienie pomnika nagrobnego z jednej strony postrzegano jako przejaw drobnomieszczańskiej pychy, z drugiej zaś urażało artystyczną duszę wielu twórców. Spójrzmy dziś – wszechogarniające lastryko, groby jak ze sztancy, identyczne, pustynia. Żaden anioł, stojąc nad grobem, nie opłakuje naszych zmarłych, żaden im nie towarzyszy, nie prowadzi na tamten lepszy świat. Wszyscy jesteśmy tacy sami. I sami. Lubelskie nekropolie – Cmentarz rzymsko – katolicki powstał w 1795 roku, późniejszy jest prawosławny, z połowy XIX wieku, i ewangelicki, z lat 80–tych XIX wieku. Wszystkie usytuowane są przy ul. Lipowej – wyjaśnia Anna Zabiegła z Wojewódzkiego Oddziału Służby Ochrony Zabytków w Lublinie – W 1914 roku powstał wojskowy dla pochowania żołnierzy austriackich. Później tam były kwatery legionistów, groby osób zasłużonych. Od strony ul. Białej pochowano żołnierzy radzieckich. Ich groby zostały ostatnio odnowione z funduszy ambasady radzieckiej. Nekropolia, znana jako „cmentarz przy Lipowej”, została objęta ochroną konserwatorską. W akcie wymieniono granice ogrodzenia, bramy, nagrobki powstałe przed 1945 rokiem i drzewostan. Co to znaczy? – To znaczy, że na wszystkie przeróbki, jakich chciałby dokonać dysponent grobu sprzed 45 roku, musi być zgoda konserwatorska. O taką trzeba wystąpić za pośrednictwem dozoru cmentarza. Jak dodaje Anna Zabiegła, nekropolia przy ul. Lipowej wyraźnie ulega pozytywnym zmianom. Cmentarz jest zadbany, coraz mniej działań samowolnych, choć, oczywiście, ludzie miewają pomysły zupełnie niezgodne z charakterem zabytkowych pomników – na przykład opaskę wokół nich wykonują z... płytek łazienkowych. Takie działania są zabronione. – Potrzeby są olbrzymie. Co roku pracom konserwatorskim poddaje się kilka, kilkanaście zabytkowych nagrobków, a należałoby remontować kilkadziesiąt. Kamienna Pieta – Sobie to ja zatrzymam czas – mówi rzeźbiarz Witold Marcewicz. – Wykuję siebie przy pracy. Niedokończonej. Na razie mi się nie spieszy, dobrze się czuję – żartuje. Na cmentarzu przy ul. Lipowej kilku mężczyzn ciężko pracuje przy montowaniu pomnika z granitu, zamówionego przez lubelską rodzinę. – Sama płyta waży 1,5 tony. Pieta też z tonę – wyjaśnia W. Marcewicz. – Ale damy radę. Piramidy budowali, to i my to ustawimy. Najbardziej niezbędnym i niezawodnym narzędziem okazują się ludzkie mięśnie i zestaw różnego rodzaju belek, desek, rolek. Jak w starożytnym Egipcie. – Nim przystąpię do projektowania, muszę wiedzieć kim są zmarli. Oczywiście z intencją zamawiającego też trzeba się liczyć, ale to można dyskutować. Teraz jest moda wzorowana na płytach francuskich i włoskich – montuje się krzywizny z różnych elementów. Ale nie ma w nich myśli. Na cmentarzu powinien być pomnik w zadumie, on musi coś wyrażać, smutek, żal, cierpienie, a nawet nadzieję na zbawienie. Może ten trend nastąpi? Czy nagrobek wykonany przez artystę rzeźbiarza jest bardzo drogi? – Już za 5 tysięcy można mieć dzieło jedyne i niepowtarzalne – mówi W. Marcewicz. Jest teraz wybór wspaniałych granitów, jest piaskowiec – tradycyjny polski kamień nagrobny. Jeśli ktoś ma zamówić bezduszną, płaską płytę, powinien się zastanowić. Kamienna pustynia Dziś panuje lastriko, sztuczne kwiaty, napisy wyrażające żal najbliższych, ale nie mówiące nic o zmarłym. Nagrobek jest traktowany jako wizytówka zamożności. Przy tym granitowym spotka się rodzina odziana w futra, przy tym z lastriko raczej przetarte na rękawach płaszcze. Ale i jednych, i drugich przywiodła tu pamięć o tych co odeszli.