Był suto zastawiony stół, modlitwa, wiele ciepłych słów, a prawosławny ksiądz poświęcił pokarmy. Brakowało tylko radości. Dla uchodźców z Ukrainy, którzy swoją Wielką Sobotę spędzają w punkcie recepcyjnym w Zamościu, to bardzo smutna Wielkanoc.
– Nie tak wyobrażałam sobie święta, nie tak – mówi Ola, która nocą dotarła do Zamościa. Uciekła z córką i wnukiem z miasta Tokmak w obwodzie zaporoskim. Z decyzją o wyjeździe z Ukrainy czekała długo, ale jej miasto jest już od miesiąca okupowane przez Rosjan. Wiszą tam ich flagi. Mimo to, kobieta nie chciała opuszczać domu.
– Mąż wojuje, chciałam być blisko niego, ale zaczęli chodzić po domach, pytać, kto ma rodzinę w armii, przestraszyłam się, spakowałam i jesteśmy w Polsce. Zostanę tutaj aż wojna się skończy – mówi Ukrainka. Gdzie się zatrzyma? Jest jej wszystko jedno. Aby była bezpieczna i mogła pracować na siebie, na córkę i na wnuka.
Olę, ale też kilkadziesiąt innych osób, odwiedził dzisiaj, w prawosławną Wielką Sobotę, ks. Witold Charkiewicz, proboszcz zamojskiej parafii pw. św. Mikołaja Cudotwórcy. Uznał, że tak należy, że w tym dniu powinien być z wiernymi, wesprzeć ich słowem, modlitwą, swoją obecnością. Nie oczekiwał, że po trudach ucieczki z Ukrainy, długiej podróży uchodźcy będą mieli siły wybrać się na nocne nabożeństwo do cerkwi.
– I ten ośrodek i inne w naszym regionie odwiedzałem wielokrotnie. Serce boli, gdy patrzy się na to ludzkie nieszczęście – mówi duchowny. Dodaje, że parafia wspiera uchodźców od początku wojny, organizowane są tam też teraz lekcje religii dla dzieci oraz nauka języka polskiego, bo bez niego Ukrainkom i Ukraińcom w Polsce trudno będzie się zaaklimatyzować.
– Jestem sercem i modlitwą z Wami – zapewniał zgromadzonych przy wielkanocnym stole, suto zastawionym przez wolontariuszy z Zamościa. Odmówił modlitwę, poświęcił pokarmy, życzył, aby następną Wielkanoc każdy mógł już spędzić ze swoimi bliskimi, w swoim domu i w wolnej Ukrainie.