Rozmowa z Marcinem Kochnio, kandydatem komitetu "Lewica i Demokraci” na prezydenta Białej Podlaskiej
- Nie odnotowałem także startu w wyborach do Sejmu. Stronę traktuję jako jedną z możliwości skontaktowania się wyborców ze swoim radnym. Podane tam namiary są cały czas aktualne.
• Początkowo jako przewodniczący Komisji Rozwoju Gospodarczego i Budżetu Rady Miasta atakował pan prezydenta ostrzegając o zadłużeniu miasta. Teraz już nie ma pan woli walki? Czy SLD dogadał się z prezydentem Andrzejem Czapskim?
- Nie atakowałem, tylko pokazywałem inną drogę rozwoju. W części udało mi się ją zrealizować. Zostały obniżone wydatki na administrację. A w końcówce kadencji moja walka nie miała już celu, ponieważ znałem stanowisko większości radnych. A walczyć dla samej walki i poklasku nie przywykłem. Stawiam na efekty, a nie na fajerwerki. Żadnego porozumienia z Andrzejem Czapskim nie ma.
• Czy SLD nie chce dofinansować pana kampanii?
- Liczę, że pewnego dnia o popularności kandydatów będzie świadczyło to, co mogą zaoferować po wyborach a nie to, ile pieniędzy wydadzą na kampanię przed wyborami.
• Pana wyniki w sondażach i prawyborach nie zachwycają. Co pan planuje w najbliższych dniach, aby poprawić notowania?
- Drobne plakatowanie i oczywiście osobisty kontakt z wyborcami, bo ten drugi sposób daje pewne głosy. A wynik sondaży, to dla mnie tylko znak, że jeszcze muszę trochę bardziej się postarać. Liczę na wejście do drugiej tury.
• W miniony weekend w Białej Podlaskiej spadł śnieg i tradycyjnie zaskoczył drogowców. Gdyby pan został prezydentem, jakby pan to zmienił?
- Trzeba po prostu śledzić prognozy pogody. Już kilka dni wcześniej mówiono, że będzie padać śnieg.
• Wystosował pan list do prezydenta Czapskiego w sprawie zlekceważenia rozliczenia byłego kierownictwa PEC. Chodzi o sprawę nieprawidłowości przy handlu importowanym opałem. Dostał pan odpowiedź?
- Niestety, pan prezydent w tej sprawie się nie śpieszy i czeka na wybory. To mnie utwierdza w przekonaniu, że mam rację zarzucając mu tolerowanie braku kompetencji i niegospodarność. Człowiek, który rezygnuje z dochodzenia ok. 400 000 zł od winnych niegospodarności, nadaje się na gospodarza kołchozu, ale na pewno nie na dobrego gospodarza miasta. Bo tym samym godzi się na to, że tę stratę pokryją mieszkańcy miasta.