– Stracę cały swój dorobek życia – alarmuje Damian Kamiński z Wisznic, któremu służby weterynaryjne nakazały wybicie 37 tysięcy norek. Powód to zakażenie koronawirusem. W obronie hodowcy stanął Instytut Gospodarki Rolnej.
– Koronawirusa stwierdzono u 3 norek na 40 pobranych wymazów. Te zakażone zwierzęta są odizolowane. Reszta nie ma żadnych objawów. Żadna norka nie padła – przekonuje pan Damian. Jego rodzina zajmuje się hodowlą norek amerykańskich od 30 lat. – Wybicie 37 tysięcy zwierząt, bo tyle teraz mam na dwóch fermach, to dla mnie straty rzędu ok. 17 mln zł – żali się hodowca. Tydzień temu główne służby weterynaryjne w kraju wydały bowiem decyzję administracyjną nakazującą zabicie i utylizację wszystkich norek należących do mieszkańca Wisznic.
– Nie rozumiem tego. Są przecież inne możliwości, na przykład kwarantanna i szczepienia, tak jak w innych krajach – podkreśla Kamiński. W obronę interesu hodowcy zaangażował się Instytut Gospodarki Rolnej.
– Zależy nam na sprawiedliwym potraktowaniu hodowcy, który przecież nie ze swojej winy znalazł się w bardzo trudnej sytuacji – zauważa Monika Przeworska, dyrektor tego instytutu. Gdyby Kamiński hodował norki na przykład na Litwie czy we Włoszech, mógłby dzisiaj spać spokojnie. – W tych krajach, a także w Grecji czy Hiszpanii, te zwierzęta w przypadku zakażenia Covid-19 są poddawane kwarantannie, a nawet szczepione. Cykl produkcyjny po jakimś czasie wraca na właściwe tory – podkreśla Przeworska. Z jej wiedzy wynika, że Polska to jedyny kraj na świecie, który w takiej sytuacja nakazuje zwierzęta utylizować. Jest jeszcze inna niesprawiedliwość. – Pan Damian hoduje norki amerykańskie. A te nie znajdują się na ustawowej liście zwierząt, których hodowcy mogą liczyć na odszkodowania przy wystąpieniu chorób zwalczanych z urzędu – tłumaczy pani dyrektor. Organizacje rolnicze już od miesięcy apelują o nowelizację tych zapisów.
Zdaniem wojewódzkiego lekarza weterynarii w Lublinie, istnieje pewne wyjście awaryjne. – Chcemy pomóc hodowcy. Na ten moment jedyną formą wsparcia może być tzw. „nagroda” za zwalczanie chorób. Mogłaby być przybliżona w kwocie do wysokości odszkodowania – zaznacza Paweł Piotrowski. Tyle że najpierw Kamiński musiałby wykonać decyzję administracyjną. – To znaczy musi wykonać ubój. Dopiero wtedy może zapaść decyzja w sprawie nagrody – stwierdza wojewódzki lekarz weterynarii. A hodowca póki co decyzji nie odebrał.
I jak przyznaje jest w kropce. – Norka to nie jest prosiak. Sztuka kosztuje nawet 1 tys. Pieniądze powinny być współmierne do cen rynkowych. Druga sprawa, że doprowadzenie linii genetycznej do najwyższej jakości to są lata hodowli, a nie rok – tłumaczy Kamiński. Jego hodowla norek jest największą w województwie lubelskim. – Daję ludziom pracę przez cały rok. Sam mam kredyty pozaciągane, bo 2 lata temu zrobiłem dużą inwestycję na fermie. Ale czy to PiS w ogóle interesuje? Przy wyborach o tym będę pamiętał – denerwuje się pan Damian.
Z kolei szefowa Instytutu Gospodarki Rolnej zwraca uwagę na pewne mankamenty „nagrody”, którą może dostać Kamiński. – W przepisach nie ma informacji szczegółowiej, jaka może być jej wysokość. Czy będzie adekwatna do strat. Poza tym, w tym przypadku nie przysługuje odwołanie – zaznacza.
– Jeśli nie dojdę do porozumienia z inspekcją weterynaryjną, to będę walczył w sądzie. Bo jestem tym wszystkim zniesmaczony – przyznaje pan Damian. Ministerstwo Rolnictwa nie odpowiedziało nam konkretnie, na jakie wsparcie będzie mógł liczyć hodowca z Wisznic.
W ubiegłym roku rząd Danii nakazał ubój wszystkich hodowlanych norek, łącznie 17 mln zwierząt. Istniała obawa, że koronawirus, którym się zakażają, może zagrozić ludziom. Po rozpoczęciu tej operacji decyzja o jej przeprowadzeniu została zakwestionowana przez sąd. Okazało się bowiem, że nie miała podstaw prawnych. Tamtejszy minister rolnictwa Mogens Jensen podał się do dymisji. Dania była największym na świecie eksporterem futer norek.