Jerry Zeniuk, ceniony amerykański malarz abstrakcjonista, mieszkający i pracujący w Monachium, planuje osiąść na Podlasiu. Zgodził się, by jeszcze jesienią jego pierwsza polska wystawa prac została zaprezentowana w Białej Podlaskiej.
– Trafiłem do zwiadu konnego i kolarzy – wspomina pan Mikołaj.
– Jeździliśmy na rowerach. Kiedy było trzeba, przepływaliśmy na snopach zboża przez rzeki. Z karabinem na plecach. Nie zostałem w wojsku. W okopach miałem złamane cztery żebra, kontuzje nogi i już wtedy przytępiony słuch. A ja bardzo chciałem malować, odnawiać cerkwie i kościoły – mówi i dodaje, że kiedy był uczniem wysłał swoje rysunki do krakowskiej szkoły sztuk pięknych, gdzie obiecywano mu, że może być przyjęty.
Kiedy jednak w 1939 roku wybuchła wojna, pan Mikołaj został wzięty do niewoli. Trafił do jenieckiego obozu w Meklemburgu. W Niemczech spotkał swoją przyszłą żonę Annę, zesłaną na roboty u bauera. Tułali się po kilku obozach cywilnych. Najpierw w Niemczech urodził się im syn Mikołaj. A w 1945 roku w Bardowick przyszedł na świat drugi – Jerry.
W 1950 roku rodzina Zieniuków wyemigrowała z Europy do USA. W Kolorado pan Mikołaj znalazł pracę. Malował ściany. Następnie w Denver znalazł pracę w kampanii Gatis, gdzie zajmował się dobieraniem farb i dekoracjami. Tam dopracował do emerytury. Malował też obrazy.
– Maluję już od 45 lat. Głównie wielometrowe kompozycje abstrakcyjne. Niekiedy w kościołach wykonuję kompozycje ścienne – mówi Jerry. – Ceny niektórych moich prac na aukcji sięgają nawet 170 tys. euro, ale wiele z tej sumy otrzymują pośrednicy, galerie i agenci. Mnie samego nie stać na swoje prace! – uśmiecha się szeroko artysta, który wykłada malarstwo i grafikę nie tylko w monachijskiej ASP, ale też w swojej prywatnej szkole. Jego obrazy są w wielu kolekcjach prywatnych i publicznych, m.in. w Danii, Niemczech, Francji i USA.
Z internetowych informacji (prawie wcale nie ma w języku polskim!) wynika, że już w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku prace Jerrego Zeniuka trafiły na znaczące wystawy do słynnej galerii Konrada Fischera. Od tego czasu wykonał 310 dużych obrazów bez tytułów.
Artysta wyjawia, że tak, jak jego ojciec przeniósł się w 2006 r. do Białej Podlaskiej, aby być blisko grobu swoich rodziców, tak też za kilka lat on sam zechce kupić domek na Podlasiu. A już tej jesieni zaprosi na wystawę swoich prac i obrazów ojca w bialskiej galerii.