Kierowcy z Białej Podlaskiej narzekają na karawany "elek” tamujące ruch w mieście.
- Wloką się po kilka naraz z prędkością 15-20 km/godz. i tamują ruch. Niekiedy na skrzyżowaniu gasną im silniki. Czy oni nie powinni się uczyć najpierw na bocznych ulicach, a nie na najbardziej ruchliwych arteriach miasta? - zastanawia się Kazimierz Jankowski z Białej Podlaskiej.
Ale na bocznych uliczkach samochody z literą "L” na dachu też nie są mile widziane. Elżbieta Czerniak, kierownik administracji osiedla Młodych Bialskiej Spółdzielni Mieszkaniowej "Zgoda” mówi, że ma wiele sygnałów od mieszkańców bloków znajdujących się blisko Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego. - Spółdzielcy obawiają się, że kursanci manewrujący na ich parkingach mogą uszkodzić zaparkowane samochody. W kilku miejscach, przy ul. Orzechowej i Piaskowej, musieliśmy ustawić znaki zakazu wjazdu z zaznaczeniem, że nie dotyczą mieszkańców. Te parkingi były budowane za spółdzielcze pieniądze.
Co na to kursanci i instruktorzy? Krzysztof, uczący się jeździć w terespolskiej firmie mówi, że bardzo stresują go kierowcy popędzający "elki” klaksonami. - Trzeba wtedy bardzo uważać, aby nie wpaść w panikę.
Julian Wasil, instruktor i zarazem dyrektor terespolskiej szkoły nauki jazdy przyznaje, że najważniejsze jest zachowanie zimnej krwi wobec nadużywających klaksonów. - Boli nas to podejście do kursantów. Przecież każdy kierowca też kiedyś zaczynał.
A Jerzy Wakuluk, instruktor z bialskiego Zakładu Doskonalenia Zawodowego dodaje, że kursanci muszą szkolić się też w godzinach szczytu, gdyż często w takich warunkach zdają egzamin.
Skąd ten tłok?
U nas zdaje wielu kursantów nie tylko z powiatu bialskiego, ale też z lubartowskiego, włodawskiego, siedleckiego i łosickiego a nawet innych rejonów kraju. Dlatego, że czekanie na egzamin jest krótsze niż w większych miastach i wynosi pięć lub sześć tygodni. Poza tym Biała Podlaska ma bardzo czytelny układ komunikacyjny i nie ma tu dużych korków.