Przed domem pani Anny jest dziura w jezdni i robi się kałuża. Gdy skargi w Urzędzie Miasta nic nie dały, kobieta kupiła stara ładę samarę i zaparkowała nad kałużą. Dzięki temu błoto przestało chlapać na płot i ogród pani Anny.
Pani Anna próbowała załatwić sprawę w Urzędzie Miasta. Pisma, w których prosiła o załatanie dziury i likwidację kałuży nie skutkowały. Urzędnicy z Wydziału Dróg i Transportu kobietę zbywali.
– Kiedy napisałam do urzędu pismo, że dziura obok mojej posesji się pogłębia, otrzymałam odpowiedź, że sprawa się przeterminowała. Podobnie jest z reklamacją. Ktoś jednak w urzędzie dał pozwolenie na wykonanie przyłącza. Tymczasem ja rokrocznie malowałam płot, pielęgnowałam lub nawet wymieniałam niszczone rośliny. To kosztuje. Przeanalizowałam sprawę i kupiłam ładę – opowiada pani Anna.
Kobieta postawiła samochód nad kłopotliwą dziurą i skończyło się rozchlapywanie błota na jej płot i posesję.
Marzanna Guz, sąsiadka pani Anny nie kryje uznania: Sąsiadka jest pomysłowa. Dzięki jej fortelowi skończyło się też chlapanie na przechodniów. Kałuża ukryta pod samochodem, to oryginalny protest – zauważyła.
Jej mąż Jacek Guz też z podziwem ocenia patent wymyślony przez sąsiadów:
– Na ich miejscu bym zrobił to samo. Samochody jadące obok łady zwalniają. Nie ochlapią dzieci idących do szkoły – mąż pani Marzanny, który też podziwia patent sąsiadów. – Stan naszej ulicy jest fatalny, na Okólnej nie ma kanalizacji deszczowej.
Pani Anna nie traci rezonu, choć co pewien czas jest nękana przez różnych kontrolerów.
– Co pewien czas pojawia się policja lub straż. A ja prawidłowo postawiłam samochód – twardo mówi kobieta, którą co pewien czas odwiedzają różni kontrolerzy. – Jak kałuża się powiększy i powstanie jezioro, to kupię stara z przyczepą, aby zablokować błoto – dodaje i nie przejmuje się skargami niektórych mieszkańców z ul. Okólnej.
– Już w lipcu otrzymaliśmy sygnał, że na Okólnej od dwóch tygodni stoi tajemniczy samochód. Pojechał patrol i rozmawiał z właścicielem. Policjanci stwierdzili, że łada nie stwarza zagrożenia w ruchu. Nie mieliśmy tam nic do roboty – wyjaśnia Krzysztof Semeniuk, oficer prasowy bialskiej policji.