Bardzo dobrze wypadła kontrola produktów żywnościowych sprzedawanych przez sieci handlowe pod własnymi markami. Ich jakość sprawdzał Wojewódzki Inspektorat Inspekcji Handlowej w Lublinie, którego pracownicy odwiedzili 22 sklepy. – Bez uprzedniego zawiadomienia – podkreśla inspekcja w swym raporcie.
Pod lupę trafiły 234 partie najróżniejszych towarów: od wyrobów garmażeryjnych, przez przetwory owocowe, tłuszcze i słodycze, aż po pieczywo, nabiał, mięso, ryby, soki, napoje i alkohole, w tym piwo. Co się okazało? Że nie ma się do czego przyczepić.
Na półkach nie znaleziono ani jednego przeterminowanego produktu, wszystkie towary były prawidłowo przechowywane, masa lub objętość produktów zgadzała się z deklaracją na opakowaniu, a personel sklepów miał aktualne książeczki zdrowia.
Idealnie? To jeszcze nie koniec kontroli. 44 próbki trafiły do laboratorium, gdzie poszukiwano niedozwolonych dodatków do żywności, ale także ich nie znaleziono. Sprawdzane było nawet to, czy wartość odżywcza produktów jest zgodna z tym, co napisano na opakowaniu.
W laboratorium mierzono więc zawartość tłuszczu, białka i soli, a potem porównywano z etykietami na opakowaniach. W końcu coś wykryto. Dokładnie w dwóch partiach na 44 zbadane. Pierogi z mięsem były za tłuste, bo ktoś je nierównomiernie posmarował olejem, a robi się to po to, żeby się nie sklejały.
Druga i ostatnia wpadka kryła się w puszce z filetami z makreli w oleju. Zawartość miała za mało białka: 11,2 proc. zamiast obiecanych 16,3 proc. Producent tłumaczył to „sezonową zmiennością tłuszczu i białka w rybach dzikich, rozmiarem, wiekiem i płcią ryb”.