Danuta i Tadeusz Kęcikowie prowadzą takie gospodarstwo od 15 lat. I chociaż - jak mówi pani Danuta - są niewolnikami, to twierdzą, że wybrali dobrze.
Zaczęło się od parki
- Tak się zaczęło - śmieje się Danuta Kęcik. - Z parki zrobiło się więcej kózek i uznaliśmy, że trzeba się tym zająć. Mąż akurat przeszedł na emeryturę i nie ukrywam, że było ciężko finansowo. Pomyśleliśmy, że jakby kto kupował mleko, to zawsze parę groszy by wpadło.
Do Wierzchoniowa, gdzie mają gospodarstwo Kęcikowie jest blisko z Kazimierza, Nałęczowa i Puław. Zaczęli przyjeżdżać kuracjusze, turyści, a miejscowi także chętnie brali mleko dla dzieciaków.
- I tak życie wyznaczyło nam dalszy kierunek - mówi Kęcikowa. - Oczywiście decyzja należała do nas, ale przecież człowiek bez pracy źle się czuje. Ostatecznie postanowiliśmy zająć się hodowlą kóz.
Sami się uczyli
- Jak nauczyliśmy się je wyrabiać? Metodą prób i błędów - mówią. - Nikt nam nie pomógł, nikt niczego nie nauczył i nie podpowiedział.
Czytali literaturę, szukali informacji, cały czas się szkolili. Tadeusz Kęcik pojechał do Frankfurtu i kupił pasteryzator oraz foremki do serów. W kraju ich nie było, dlatego Kęcikowie byli nowatorscy.
Dziś odstawiają sery do dobrych sklepów i restauracji w Warszawie. Kupują je także sklepy w Nałęczowie. Przed fermą w Wierzchoniowie zatrzymują się samochody z rejestracjami z całej Polski - to turyści przyjeżdżają po sery. Ich produkt został nagrodzony na krajowej wystawie żywności.
Jedyni na Lubelszczyźnie
- Utrzymujemy się z tego naszego koziego biznesu i dookoła nie mamy konkurencji. Jesteśmy jedyną taką hodowlą na Lubelszczyźnie - mówią. - W tym roku chcemy postawić nową koziarnię i udojnię, jest już gotowy projekt, mamy także nadzieję na pomoc unijną.
Co będzie później
- Bo to jest taka praca, która z człowieka robi niewolnika - powtarzają hodowcy. - Młodzi chcą być dziś wolni, niezależni. A tu nie ma święta, nie wyjeżdża się na wczasy, na weekend. Zwierząt trzeba doglądać czasem przez 24 godziny. Rzadko mam tyle czasu w południe, żeby coś ugotować. To dobry i rzadki u nas biznes, ale wymaga wysiłku.
Mówią, że każdy dziś kocha wieś, ale tylko wtedy, kiedy jedzie na grilla. Chętnych do założenia na wsi biznesu raczej nie ma.
- A jednak to była bardzo dobra decyzja - upewnia nas Danuta Kęcikowa. - Od nikogo nic nie chcemy, dajemy sobie radę, jesteśmy zadowoleni. A że tyle pracy trzeba w to włożyć? Cóż, za darmo to nic nie ma. Nigdy nie żałowaliśmy tamtej decyzji.