Setki byłych pracowników puławskiej Żelatyny SA będą mieć niższe emerytury. Firma Kazimierza Grabka wystawiła im nieważne dokumenty potwierdzające zatrudnienie. Niektórym nie udało się w ogóle z Grabkiem skontaktować. Pokrzywdzeni idą do sądu.
Części byłych pracowników udało się zdobyć dokumenty, ale ZUS nie chce ich uznać, bo są niewłaściwie podpisane. - A poprawić ich nie można, bo nie wiadomo, gdzie jest zarząd, czyli Kazimierz Grabek - żali się Anna R. z Puław, której mąż przepracował w firmie cztery lata.
Chodzi o druk RP-7, który informuje o zarobkach. Jest potrzebny do wyliczenia wysokości przyszłej emerytury. - Dokumenty podpisała osoba nieupoważniona - tłumaczy Marcin Skarżyński, rzecznik lubelskiego ZUS. - Nie powiem dokładnie, ile jest takich spraw, ale można mówić o "dużej liczbie”.
Nieoficjalnie wiemy, że pokrzywdzonych może być nawet około 500. Ich jedyna szansa to odwołanie do sądu. - Prowadzimy setki takich spraw - przyznaje Izabella Samuła z Sądu Okręgowego w Lublinie. - Trudno wyliczyć, w ilu z nich chodzi o "Żelatynę”. Bo sprawy są ułożone według nazwisk, a nie firm.
Chcieliśmy skontaktować się z Grabkiem. We wpisie do Krajowego Rejestru Sądowego Żelatyna SA ma zarejestrowaną działalność w Warszawie przy placu Grzybowskim. Ale mieszka tam osoba prywatna. Według dokumentacji Żelatyna SA od 24 marca 2003 roku ma jednoosobowy zarząd - prezesa Kazimierza Grabka. Tylko on może podpisywać druki RP-7. Dlaczego podpisywała je jego żona, Halina Grabek? Nie wiadomo, prezes jest nieuchwytny.
Tymczasem po naszej interwencji lubelski ZUS zwrócił się do centrali w Warszawie o przeprowadzenie kontroli w firmie "króla żelatyny”. - Chcemy ustalić, dlaczego wystawiał wadliwe druki i nakłonić go do wystawienia ich ponownie. Bez błędów - mówi Skarżyński.
Termin złożenia druków RP-7 mija z końcem tego roku