"Babcie - do kościoła!” - wspomina Teresa Olejarz. Od tej odzywki wszystko się zaczęło...
Koleżanki przeczytały o kawiarni tylko dla kobiet w Częstochowie. Postanowiły też otworzyć taki lokal. Miejsce, gdzie nikt nie powie: " Babciu, do kościoła!” i nie będzie zaczepek.
I tak, przy ul. Głębokiej w Lublinie, otwarta została kawiarnia dla pań "Babie Lato”.
Tak dużo wspólniczek
Miały mało pieniędzy. Ale między babkami wieści rozchodzą się szybko.
- Jedna mówiła drugiej, ta następnej, pomysł bardzo się podobał. Postanowiłyśmy podjąć ryzyko.
Założyły "Babiniec” S-kę z o.o. Trochę trwało, żeby się zebrały u notariusza. Dlaczego?
- Jest nas 26 kobiet. Aż 26 udziałowców - śmieje się. - Jeden udział wynosi 500 zł i można ich było mieć do pięćdziesięciu. Przeważnie są emerytki, ale i studentki, dziewczyny pracujące w różnych branżach.
Potrafią się dogadać
Pytanie fundamentalne: jak się dogaduje 26 kobiet?
- Na początku nie wszystkie się nawet znałyśmy i każda miała inny pomysł na prowadzenie biznesu. Dogadałyśmy się przy szorowaniu posadzki po remoncie - żmudna praca jednoczy. Bez sensu spierać się o drobiazgi. Został wyłoniony zarząd, każdy ma swój zakres obowiązków i dyżury. Teresa Olejarz i Barbara Szerlak są członkami zarządu, prezesem Katarzyna Piśkiewicz. Postanowiły, że będą prowadzić biznes w systemie franczyzy pod szyldem "Babiego Lata”.
Trochę inaczej
- Bałyśmy się, żadna z nas nie miała doświadczenia - stwierdza pani Teresa. - Do czego nas obliguje franczyza? Stoły, kanapy, lampy, niektóre potrawy w menu muszą być takie same, jak w placówce, z której marki korzystamy. Jest ta sama nazwa lokalu, musiałyśmy częściowo dostosować wystrój wnętrza. W karcie jest oferta trochę stamtąd, ale też nasze dania i koktajle. Z Częstochowy przyjechała szefowa i uczyła, jak przyrządzać firmowe potrawy. No i ta najbardziej chyba kontrowersyjna rzecz, która nas obowiązuje - mężczyźni, którzy zechcą tu przyjść, na głowę wkładają peruki.
I wyglądają... idiotycznie.
Jak mówi Teresa Olejarz, nie chodziło o to, by ich upokorzyć, ale raczej zniechęcić - przecież to miała być wyłącznie babska kawiarnia.
Nie tylko jedzenie
W rogu eleganckiego wnętrza stoi olbrzymi worek z zabawkami dla dzieci. Na ścianach wiszą prace malarek - wernisaże odbywają się regularnie. W poniedziałki jest "wieszak”, na którym są nietrafione zakupy z ceną i kontaktem do właściciela. Jest "książka uwolniona” - jedne przynoszą nowe tytuły, inne biorą je do czytania. Można przyjść z własnym lakierem i pomalować paznokcie, zrobić sobie makijaż - nikogo to nie zdziwi. W pachnącej toalecie obok umywalki stoją świeże kwiaty i krem do rąk.
Z ołówkiem w ręku
- Najdłużej trwało znalezienie lokalu w dobrym miejscu i remont - mówi Teresa Olejarz. - Ale jest wśród nas pani inżynier budownictwa, więc nie dałyśmy się wykiwać. Trzeba było sprostać wszystkim wymaganiom sanepidu. Kupowałyśmy z ołówkiem w ręku, to co tańsze, promocyjne. Uczyłyśmy się. Ktoś podpowiedział, że jeśli weźmiemy herbatę danej marki, to gratis dostaniemy serwis. Kto inny doradził, żeby dobry ekspres do kawy wziąć w leasingu i koniecznie mieć uzdatniacz wody. Zatrudniłyśmy doskonałego baristo.
Kontrolują się pilnie. I nie są na minusie.