Z naszych rozmów z lubelskimi przedsiębiorcami wynika, że wielu z nich decyzje podejmuje teraz. Wielu daje sobie maksymalnie miesiąc czy dwa. Jak nic się nie zmieni, to ich budowane przez lata biznesy przestaną istnieć.
Pierwsi przedsiębiorcy o swoich kłopotach finansowych zaczęli mówić wiosną. Problemy wynikały ze zmian związanych z Polskim Ładem i wzrostem rachunków. Zależało im wówczas by ich sytuację opisywały media. Liczyli, że nagłośnienie sprawy może pomóc. Wierzyli, że rządzący zainteresują się tym co dzieje się w firmach i podejmą działania, które pozwolą im przetrwać. Nic się jednak nie zmieniło.
– Jest zdecydowanie gorzej. Do końca wakacji to nasze rachunki za prąd były o 2,5 razy wyższe niż wcześniej. We wrześniu weszła kolejna podwyżka, a na listopad szykuje się następna. W górę poszedł też gaz, woda, śmieci, paliwo, mamy wyższy czynsz. Wszystkie produkty spożywcze w ciągu roku wzrosły gigantycznie. Niektóre blisko 100 procent – mówi właściciel jednej z lubelskich restauracji. – Zimą będzie jeszcze drożej, bo lokal trzeba ogrzewać. Do tego wyższe koszty pracy.
Coraz więcej przedsiębiorców z różnych branż zastanawia się nad zamknięciem swoich firm. Zamknięciem lub przynajmniej zawieszeniem działalności.
– Sama już nie wiem co lepsze. Szkoda likwidować, ale jak zamknę na kilka miesięcy to czy będzie już co otwierać? – zastanawia się właścicielka sklepu odzieżowego. – Klienci pójdą gdzieś indziej. Zresztą stracę grudzień, a to tradycyjnie najlepszy czas dla handlu.
Poza tym to niej jest takie proste. Zamknąć z dnia na dzień mogą osoby, które działają we własnych lokalach. W galeriach handlowych obowiązują umowy. Ich zerwanie nie jest ani proste, ani tanie, ani szybkie.
Z naszych rozmów z lubelskimi przedsiębiorcami wynika, że wielu z nich decyzje podejmuje teraz. Wielu daje sobie miesiąc-dwa.
– Nie wiem, czy w biznesie nie ważniejsze niż dobry pomysł jest uświadomienie sobie, kiedy należy skończyć żeby nie zostać z gigantycznymi długami. Dla nas ten czas chyba nadszedł.
Przedsiębiorcy nie chcą publicznie mówić o likwidacjach i upadłościach. Nie chcą by podawać nazwisk, a czasami nawet branży w jakiej działają.
– Przecież likwidacja to nie powód do wstydu. Jej powodem nie jest przecież to, że pomysł biznesowy „nie wypalił” czy zrobił pan coś źle – próbuję przekonać do rozmowy jednego z nich.
– Nie chodzi o wstyd. Wszyscy jesteśmy przecież w identycznej sytuacji – słyszę odpowiedź. – Chodzi o to, że jeśli decyzja jeszcze nie zapadła to lepiej nie mówić o tym publicznie. Z punktu widzenia marketingowego nie jest dobrze narzekać. Klienci mogą to źle odebrać. I przestać nas odwiedzać.
Inni przyznają, że chodzi też o pieniądze.
– Mam nadzieję, że mój lokal przejmie ktoś chętny. W ten sposób mógłbym odzyskać przynajmniej część nakładów i mieć coś na nowy start – mówi przedstawiciel branży gastronomicznej. – Informacja o kłopotach finansowych na pewno nie pomoże w szukaniu innego chętnego na to miejsce.
Niektórzy przedsiębiorcy rozmawiać w ogóle nie chcą. Wysyłają tylko sms-a z podziękowaniem za lata współpracy przy okazji tworzenia różnych tekstów. Potem przestają odbierać telefon.