- To, co robię, to szlachetne zajęcie - twierdzi Józef Jermakow i ani myśli przestawić się na bardziej opłacalne iglaki czy tuje
- Pojechałem na wycieczkę do Poznania i tam oglądałem winnice - wspomina. - Urzekł mnie "Skarb Panonii”, o owocach wielkości śliwki.
W 1979 r. na ponad hektarowej działce posadził pierwsze krzewy.
Prosto z krzaka
Postawił na ekologię. Sam je owoce prosto z grona i chce, żeby klienci mieli do niego zaufanie.
- Jak zdrowe jest dla mnie, to i dla nich - mówi. - Sam sobie bym nie szkodził.
Ale gospodarstwo w Konopnicy nastawione jest głównie na produkcję sadzonek.
Wielka loteria
Szkółkarstwo jest wielką loterią.
- Wciąż się martwię czy będzie deszcz, czy pogoda. Jaki będzie rok - mroźny, wilgotny czy suchy. Piwnica, w której zimą przechowuję materiał, musi mieć 0 st. C i 85 proc. wilgotności. Jeśli są odstępstwa, mogę stracić wszystko.
Stracony rynek
- Jednak w doniczkach trudno utrzymać odpowiednią strukturę gleby - wyjaśnia problem pan Józef.
Przygotował podłoże, posadził kilka tysięcy krzewów. Wkrótce zaczęły ginąć. Ocalało może 3 proc. produkcji. Gorączkowo szukał przyczyny - może choroby, może zła wilgotność? Oddał próbki gleby do analizy. Okazało się, że przenawożona.
- Miałem chwilę załamania - przyznaje. - Bo to nie tylko strata materiału, ale i rynku zbytu. Odbiorca nie czeka, bierze od innego.
I tak się stało. O odzyskanie rynku stara się do dziś. Może rocznie sprzedać ok. 20 tys. sadzonek, a sprzedaje 4-5 tys.
Ale łatwo się nie podda.
Zajęcie szlachetne
- Nie przestawię się na produkcję tuj lub iglaków, to niesmaczne - krzywi się. - Na pewno byłoby to bardziej opłacalne i mniej ryzykowne. Ale uprawa winorośli to zajęcie szlachetne.
Wylicza, ile może zarobić:
- Jeśli pięć tysięcy krzaków sprzedam po pięć złotych, to dostanę 25 tys. zł. Muszę potrącić koszty produkcji - około 40 proc. Nie licząc własnej robocizny, miesięcznie zarabiam 1 - 1,5 tys. zł. Niedużo, ale robię to, co mnie satysfakcjonuje.