W Wierzbicy Pierwszej kierowca jadący rozpędzonym autem potrącił psa. Uciekł, ale policja nie zamierza go szukać. Zamiast tego ukarała właścicieli labradora
– Misiek wybiegł na drogę, gdy otwieraliśmy bramę. Zrobił to, bo bardzo ucieszył się na nasz widok – opowiada właścicielka psa. I dodaje, że było to przyjacielskie i dobre zwierzę, które przygarnęli dwa lata wcześniej. – Misiek nigdy nie był agresywny. Nigdy nie zrobił nikomu krzywdy.
Tego dnia pies wbiegł na drogę i uderzył w bok – jak twierdzą jego właściciele – samochodu jadącego w terenie zabudowanym z prędkością ponad 100 km/h. Kierowca wlókł zwierzę pod podwoziem przez co najmniej 150 metrów. Dopiero potem zatrzymał się, wyciągnął go spod kół i odjechał. Połamane stworzenie trzeba było uśpić. O sprawie powiadomiono policję. Mundurowi przyjechali i… wystawili właścicielom 200-złotowy mandat.
– Te kwestie reguluje kodeks wykroczeń – tłumaczy podkom. Norbert Hys. z Komendy Powiatowej Policji w Janowie Lubelskim. – Właściciel ma obowiązek zapewnienia takiej opieki nad psem poza swoją posesją, by zwierzę nie zagroziło bezpieczeństwu ruchu drogowego czy pieszym. W tej sytuacji pies wtargnął na jezdnię i bezpieczeństwu zagroził.
Z taką oceną nie zgadzają się jednak właściciele labradora. – To jakiś absurd – uważają. – Policjanci powiedzieli mi nawet, że powinnam się cieszyć, że kierowca odjechał, bo to oznacza, że nie będzie się domagał ode mnie pieniędzy za uszkodzone auto. Ale ja chcę żeby go zatrzymano i ukarano! Nie rozumiem dlaczego prawo jest przeciwko mnie.
Do podobnego zdarzenia doszło w 2008 r. Pani Maria, 71-letnia wówczas mieszkanka Kurowa przygarnęła psa. – Mieszkam samotnie na odludziu, chciałam mieć jakieś towarzystwo i poczucie bezpieczeństwa – mówiła dziennikarzom . – To był bardzo łagodny i potulny zwierzak.
Pewnego dnia pies biegał pobiegł za bezpańskimi psami, które kręciły się po okolicy. Wbiegł prosto pod koła przejeżdżającego samochodu. Auto uderzyło w psa bokiem, a potem wpadło z impetem w słup energetyczny. PGE Lubzel, właściciel zniszczonego słupa skierowały sprawę do sądu, a ten kazał pani Marii zwrócenie firmie 3 tys. zł za jego wymianę (zasądził też 1,5 tys. zł kosztów sądowych).
– Mam niecałe 1000 zł emerytury. Po opłaceniu rachunków i zakupie leków zostaje mi niewiele ponad 400 zł. Jak mogę zapłacić tak wielkie odszkodowania? – denerwowała się kobieta.
Sąd był jednak nieubłagany. W uzasadnieniu wyroku podkreślono, że jeżeli zwierzę wyrządza szkodę, to dzieje się tak ze względu na nienależyte sprawowanie nad nim nadzoru i to właściciel ponosi tego konsekwencje.