Informacja o tym, że w chełmskim szpitalu w czasie porodu z łona pacjentki dziecko wypadło na posadzkę, obiegła cały kraj. Ledwo minęły dwa tygodnie, a okrzyknięta ofiarą kobieta zaczęła być oskarżana przez szpital, że sama przyczyniła się do wypadku.
Poród zaczął się jeszcze w domu. Rodzina wezwała pogotowie. W drodze ratownicy powiadomili szpital, że wieziona przez nich pacjentka rodzi.
– Dlaczego lekarze czy położne natychmiast nie zajęły się siostrą, tylko kazały wypełniać jej papierki? – pyta pan Dariusz, jej brat. – Teraz mówią, że ona nie dała się zbadać. Przecież rodziła i cierpiała. A kiedy usiłowała to wykrzyczeć usłyszała, że... wszystkie tak mówią.
Relacjonując prokuraturze przebieg wydarzeń matka pacjentki napisała, że w końcu położna kazała córce podpisać dokument i położyć się na fotelu położniczym. Ta miała odpowiedzieć, że nie jest w stanie tego zrobić. Położna ponowiła polecenie i wtedy dziecko wypadło z dróg rodnych na posadzkę.
Na wniosek rodziny sprawą zajęła się już chełmska prokuratura. – Wystąpiliśmy o dostarczenie nam dokumentacji medycznej – mówi Anna Lackowska, zastępca prokuratora rejonowego. – Przesłuchamy też matkę i szpitalny personel. Potrzebne będą opinie biegłych. Wyjaśniamy, czy doszło do nieumyślnego spowodowania obrażeń u noworodka.
Pierwszy doniósł o tym "Nowy Tydzień Chełmski”. Przytoczył wtedy wypowiedź Krzysztofa Wojewody, ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego. Lekarz stwierdził, że malec nabił sobie jedynie siniaka.
Tymczasem, jego stan się pogarszał i dopiero w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Lublinie okazało się, że podczas upadku doznał pęknięcia czaszki.
– Kiedy rozmawiałem z dziennikarzem, nie wiedziałem jeszcze, że obrażenia są groźne – mówi Wojewoda. – Po porodzie dziecko było diagnozowane na oddziale patologii noworodka. Tam zapadła decyzja o przewiezieniu go do Lublina, gdzie wykryto uraz.
To, co się stało, Wojewoda nazywa niepożądanym zdarzeniem. Najpierw przyznał, że można było wiele zrobić, aby do niego nie dopuścić. Z dnia na dzień zaczął jednak zmieniać stanowisko.
W końcu oświadczył, że w tej sprawie nie ma swojemu personelowi nic do zarzucenia. Mało tego: uznając, że pacjentka swoim postępowaniem w czasie ciąży i porodu w dużym stopniu sama przyczyniła się do wypadku, złożył w tej sprawie swojemu dyrektorowi zawiadomienie o przestępstwie.
– Po tym, jak na jaw wyszły nowe fakty, mam podstawy przypuszczać, że ta kobieta działała na szkodę swojego dziecka. Z moich kolejnych ustaleń wynika, że kiedy zaczęła w domu rodzić, ratownicy siłą zabrali ją do karetki. W izbie przyjęć nie pozwoliła się zbadać. Odmówiła transportu na porodówkę w pozycji leżącej. Doprowadzona tam, znowu nie poddała się badaniom. Wszystko to jest udokumentowane w historii choroby.
Okazało się też, że kobieta w trakcie ciąży unikała lekarzy. Jak twierdzi Wojewoda kartę ciąży wystawiono jej dopiero 12 października; w ósmym miesiącu. Pacjentka nie stawiła się w izbie przyjęć dobrowolnie.
Dowieźli ją tam policjanci, by lekarz wypowiedział się, czy można umieścić ją w zakładzie karnym. Jak udało nam się ustalić, kobieta była poszukiwana na podstawie nakazu doprowadzenia jej do odbycia kary wydanego po tym, jak kobieta nie zastosowała się do ciążacego na niej wyroku za wyłudzenie w jednym z banków ponad 3,2 tys. zł.
Sąd skazał ją na półtora roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata oraz karę 1 tys. zł grzywny. Na prośbę skazanej sąd zamienił grzywnę na nieodpłatną pracę na cele publiczne. Kobieta jednak się do niej nie stawiła, w związku z czym sąd zadecydował o umieszczeniu jej na 25 dni w odosobnieniu.
– Potwierdzam, że policjanci mieli ją doprowadzić do odbycia kary – mówi Aneta Wira-Kokłowska, rzecznik chełmskiej policji. – Wcześniej potrzebna była jednak konsultacja lekarska.
Sama zainteresowana twierdzi, że szpital kłamie, a dziennikarze wypisują bzdury.
– Stawiałam się na wizyty kontrolne u lekarzy, a kartę ciąży założyłam późno, ale nie aż tak, jak mi się teraz zarzuca. Skoro chciałam pozbyć się dziecka, to jakim cudem znalazłam się w szpitalu i je tam urodziłam? – nie kryje oburzenia kobieta.
Lekarz, który 12 października ją zbadał, nie zgodził się na umieszczenie jej w więzieniu. – Jak mógł to zrobić, nie znając nawet podstawowych wyników badań tej kobiety? – pyta Wojewoda. – Ryzyko było zbyt duże.
Kubuś przez dwa tygodnie przebywał w lubelskiej klinice. Chociaż jest już ze swoją mamą, to wciąż pozostaje pod opieką lekarzy.
– Lekarze jeszcze nie są w stanie stwierdzić, jakie skutki spowodował uraz. Dowiemy się tego dopiero za dwa, trzy miesiące, kiedy zostanie zrobiony rezonans magnetyczny. Na szczęście, nic nie wskazuje na to, by pęknięcie czaszki
spowodowało u niego powikłania – mówi brat pacjentki i zapewnia, że rodzina nie myśli jeszcze o ewentualnym odszkodowaniu. Cierpliwie czeka na wyniki badań i ustalenia prokuratury.
– Nie widzę powodów, abym nie miał dać wiary ordynatorowi – mówi Mariusz Kowalczuk, dyrektor szpitala. – Dlatego jego doniesienie skieruję do prokuratury.