Potężny rój szerszeni zagnieździł się w szopie mieszkańca Starosiela w powiecie chełmskim. Gdy wszystkie sposoby pozbycia się owadów zawiodły, Jerzy Tokarski postanowił … wielkie owady zagadać Monologi trwały przez trzy dni i ... udało się – szerszenie wyniosły się z posesji.
W trzy miesiące zbudowały potężny kokon. Wystarczyło, że pan Jerzy nie zaglądał dłuższy czas do szopy, a szerszenie z niewielkiego gniazda zbudowały kostrukcję wielkości małej beczki - na metr wysoką i o prawie półmetrowej średnicy.
- To największe gniazdo szerszeni jakie w w życiu widziałem – mówi pan Jerzy - A w tym zamkniętym pomieszczeniu tak było ich dużo, tak buczały, że szopa rezonowała jak głośnik. Dlatego tam w ogóle poszedłem. Po prostu zdziwiłem się, że coś mi pusta szopa buczy. Włożyłem głowę przez drzwi i … trzeba było wiać, bo armada szerszeni szybko ruszyła na mnie, żeby pokazać, kto tu rządzi - opowiada.
Pan Jerzy to zapalony pszczelarz amator, od lat ma własne ule i wie dobrze, że szerszenie lubią atakować pszczoły i okradać ule.
- Latają watahami i próbują dorwać pszczoły przy wylotkach, które nie mają szans z tak potężnym przeciwnikiem – mówi Tokarski. - To rozbójnicy, zdobycz zabierają do swojego gniazda. Postanowiłem sam rozwiązać problem - tłumaczy.
To nie pierwszy raz, gdy pszczelarz musi sobie poradzić z szerszeniami. Jednak ta wyjątkowa sytuacja, wymagała wyjątkowych rozwiązań.
- Nie chciałem zabijać, to nie w mojej naturze, chciałem tych latających rozbójników przepłoszyć. Żadnych raptownych ruchów.Ubrany w strój ochronny, wchodziłem do szopy i rozpylałem łagodny środek owadobójczy. Wiedziałem, że będzie je drażnił. Po buczeniu i nerwowych lotach zrozumiałem, że się denerwują, więc … zacząłem z szerszeniami rozmawiać. Trochę dla podniesienia siebie na duchu, bo stanie na małej powierzchni z wielkimi szerszeniami latającymi dookoła przyjemne ani miłe nie jest, bo każdy wie, czym się może skończyć użądlenie. A co dopiero kilka na raz. Ale gadałem jak najęty, perswadując im opuszczenie szopy i przy okazji dodając sobie animuszu. - opowiada Jerzy Tokarski.
Przez trzy dni Jerzy Tokarski robił do szerszeni podchody. Wchodził do szopy kilka razy dziennie. Gadał i … udało się.
- Poszły sobie. Zostawiły kokon i odleciały. Dla pewności obszedłem kilka razy okolicę, żeby sprawdzić, czy przypadkiem gdzieś się nie przeniosły. Wygląda na to, że mam już spokój, a moje pszczoły będą bezpieczne – cieszy się Jerzy Tokarski.