Jarmark to miejsce niezwykłe. Ozdoby choinkowe i pisanki w sierpniu? Wełniana czapka w upał? Podkowa na szczęście za kilka złotych albo stado uplecionych owiec za 600 dolarów? Tylko w Lublinie
Trwa – głównie na Starym Mieście - Jarmark Jagielloński. – Już rano był tłum a drugi rzut pewnie po obiedzie – uśmiecha się zmęczona sprzedawczyni lodów, pytana czy już zaczął się jarmarkowy ruch. W sobotnie południe jeszcze swobodnie można było podejść do wszystkich stoisk. Wielu wystawców jeszcze je urządzało.
Z Łaskarzewa przyjechała ceramika. Kupujący przebierali w porcelanowych kwiatkach, oglądali porcelanowe kolczyki. – Chyba piąty a może szósty raz jesteśmy na jarmarku? – zastanawia się sprzedawca oferujący wyroby z pracowni Anny i Rajmunda Kicman. – Zmieniamy asortyment, nawet jeśli jakiś wzór się powtarza to jest w innej kolorystyce. Są nowe szoki, nowe zwierzęta. To co się od lat nie zmienia – to, że ludzie najchętniej kupują najtańsze małe figurki – dodaje patrząc jak kolejne ręce wyciągają się po gliniane ptaszki po 10 zł, kolczyki po 15 czy figurki. Asortymenty zwierzątek może pozazdrościć Noe.
- 600 dolarów za wszystkie, bo to do galerii albo do dużego domu czy firmy. Ale są i malutkie po 15 złotych - tłumaczy autorka bardzo ładnych i prostych pająków ze słomy, która przywiozła do Lublina także owce uplecione z trawy. Na ladzie tuzin zwierząt dających się zmieścić w dłoni ale koło drewnianego stoiska przy Bramie Krakowskiej biegnie całe stadko zielonych owiec na nogach z patyków. W surowym, nowoczesnym biurze faktycznie by robiły wrażenie.
Jednym z 250 twórców oferujących swe wyroby na Jarmarku Jagiellońskim jest stypendysta ministra kultury i dziedzictwa narodowego, kowal Marek Kozak. Na placu Po Farze oferuje od podków na szczęście (szczęście kosztuje 8 złotych) przez lichtarze po wykute metalowe róże.
Na ulicy Złotej jak na Podhalu, bo sprzedawca owczych dzwonków wygrywa melodie. Kolekcjonerzy wycinanek mają do wyboru polskie, słowackie, białoruskie i ukraińskie. Są odmiany ceramiki, chyba wszystkich technik wypalania i zdobienia dostępnych na rynku.
- Nastawiłam się, że kupię miód ale chyba na ten Festiwal Smaku muszę przyjechać. Teraz więcej rękodzieła jest. Niektóre rzeczy bardzo ładne. Przyjedziemy jeszcze? Oliwka? – pani Barbara mieszka pod Puławami i wybrała się w sobotę do Lublina z siostrzenicą. Oliwka kiwała głową i śmiała się z chłopca oglądającego drewniane rzeźby na jednym ze stoisk przy ul. Grodzkiej. Na ladzie, wśród sów i kotów leżał krokodyl. Kilkulatek nie miał zaufania do zwierzęcia, bo groźnie kłapało zębami.
Sobota była pierwszym dniem zakupów i zdobywania wiedzy. W kilku miejsca odbywają się warsztaty. Choć listy uczestników dawno zamknięte to można zaglądać i podglądać. W klasztorze dominikanów trwała nauka robienia pisanek, bo pisanka jest bohaterką tegorocznej edycji Jarmarku Jagiellońskiego. W Warsztatach Kultury przy ul. Grodzkiej dzieci malowały drewniane zabawki a starsze osoby brały lekcje malarstwa zalipiańskiego u Wandy Raci i Bogusławy Miś.
- Przejechałem z rodziną z Tarnowa, specjalnie na warsztaty. Jestem na takich zajęciach pierwszy raz – mówi pan Paweł, jeden z uczestników warsztatów robienia serów podpuszczkowych, które prowadził Wawrzyniec Maziejuk z Rodzinnego Gospodarstwa Ekologicznego FIGA. – Amatorsko robię sery, dlatego jestem zainteresowany. Jeszcze jak mieszkaliśmy w bloku zacząłem piec własny chleb. Gdy przeprowadziliśmy się na wieś oprócz chleba robimy swoje wędliny i sery. Oczywiście w sklepach też kupujemy, własna produkcja to takie uzupełnienie. Robimy to ze względów smakowych, własny chleb czy ser są o wiele lepsze – tłumaczy uczestnik warsztatów, który w życiu zawodowym jest informatykiem i pochyla się wraz innymi nad garnkiem gdzie w zimnej wodzie schładzano już odciśnięte w drewnianych formach porcje sera.
Nauka różnych umiejętności będą trwały do wtorku.