Bardzo grzeczny, bardzo kobiecy i bardzo epicki film mistrza. Dla matek i córek, dla czytelników Alice Munro. Fani „Matadora”czy „Kiki” będą narzekać, że mistrz taki mało szalony.
Kto dopiero zaczyna rozsmakowywać się w filmach 66-letniego Hiszpana, pewnie nie uwierzy, że jego pierwszy film z 1978 roku miał tytuł „Rżnij mnie, rżnij mnie, rżnij mnie Tim!” a „Matador” z 1986 roku zaczyna się kilkuminutową sceną masturbacji. Bo wchodzący właśnie na ekrany nowy film reżysera „Kobiet na skraju załamania nerwowego”, „ Wysokich obcasów” czy „Zwiąż mnie” jest bardzo daleki od klimatów półświatka, problemów mniejszości seksualnych, dealerów narkotyków, transwestytów i drag queen.
Bohaterowie, a właściwie bohaterki są do bólu normalne i prowadzą absolutnie zwyczaje życie.
Tytułową Julietę (Emma Suarez) poznajemy gdy ma koło 50., mieszka w Madrycie i właśnie się pakuje, by wyjechać do Portugalii. Przypadkowe spotkanie z przyjaciółką córki, uruchamia lawinę. Julieta zaczyna spisywać wspomnienia. Dzięki temu, widz zabrany w podróż do przeszłość, śledzi historię Juliety (w roli młodej - Adriana Ugarte), która trwa ze trzy dekady.
Film, zaklasyfikowany przez dystrybutora jako dramat, opowiada o trudnych relacjach rodzice-dzieci na przestrzeni kilku pokoleń. Są rodzice Juliety, ona jako matka i córka, oraz jej relacje z własną córką. Pedro Almodóvar kolejny raz okazuje się mistrzem w opowiadaniu historii, nie wyprowadza widza na narracyjne manowce, zachowując przy tym tempo i urok poszczególnych scen.
Kto już wybrał się na przedpremierowe seanse pewnie zauważył wysokie loty choćby niewinnego spotkania przy stole w ogrodzie, gdy Julieta w czasie pobytu u rodziców, wyprowadza z domu odstawioną matkę. Opozycją do dwóch eleganckich kobiet jest ojciec Juliety i Sanáa - pomagająca w domu dziewczyna. Taki bardzo napięty rodzinny czworokąt. Bo to, że tatuś oddał serce (i zapewnie nie tylko serce) domowej pomocy nie jest tajemnicą. To trwa moment, ale jaki!
Bez względu na to czy Almodóvar opowiada historię znękanych życiem kobiet, zakonnic prowadzących podwójne życie, pisarek czy torreadorów zawsze wszystko się dzieje w świetnych wnętrzach, w soczystych kolorach. Tym razem jest tak samo. Nawet gdy ktoś się zirytuje, że wdowę w żałobie reżyser sadza centralnie pod biało-czarnym malowidłem – nie szkodzi. Na ekranie lata płyną, moda się zmienia a nasycenie kolorów nie. I to jest u mistrza piękne.
Reżyser i scenarzysta w jednej osobie nie kryje, że historia filmowa powstała na motywach prozy kanadyjskiej noblistki Alice Munro. Konkretnie chodzi o zbiór opowiadań „Uciekinierka”. To zawsze fascynuje, gdy siedząc w kinie można śledzić lekturowy zachwyt filmowca. Co zachował, co zmienił, dumać dlaczego wilka zamienił w jelenia.
Gdyby ktoś chciał nadrobić braki lekturowe, by oglądać nowego Almodóvara przez pryzmat literacki powinien szukać w tanich księgarniach. „Uciekinierkę” wydaną przez WAB w 2013 roku można upolować za 12,90.