W piątek na ekrany kin weszły kręcone w Lublinie „Panie Dulskie” w reżyserii Filipa Bajona. Akcja komedii toczy się w roku 1914, 1954 i współcześnie. Różne czasy łączy jedna, mocno wypaczona rodzina. Byliśmy na pierwszym seansie.
Nie jest to film, który ogląda się jak na szpilkach, obgryzając paznokcie i głowiąc co będzie dalej. „Panie Dulskie” nie zaliczają się też do tych produkcji, po których widz trudno wraca do rzeczywistości pogrążony w rozmyślaniach nad życiem. Ot, lekka komedia do relaksu po niedzielnym obiedzie, na rozpoczęcie wieczoru, albo po prostu na poprawę humoru. I na szczęście – co ostatnio nie jest zbyt częste – nie jest komedią głupawą. Kino familijne to też do końca nie jest, bo widzowie za młodzi, by rozumieć pojęcie „skrobanka” nie w pełni pojmą akcję.
O czym są „Panie Dulskie”? O tych, których największym strachem jest obawa przed tym, że staną się tematem plotek. Strach, że rozpowszechni się ich obraz inny, niż ten zakłamany, który gotowi są kreować i utrzymywać przy życiu nie licząc się z kosztami. To film o rodzinie stłamszonej przez apodyktyczną kobietę (Krystyna Janda) rozstawiającą po kątach wszystkich domowników w myśl zasady, że w domu pierzemy brudy, a poza domem wszystko jest na pokaz. Kobietę wykańczającą siebie wykańczaniem innych. I jak to w dusznych rodzinach bywa rozstawiani sami stają się rozstawiającymi (Katarzyna Figura).
Reżyser dobrze dobrał obsadę, choć i tak film „kradnie” Janda, ta Dulska z lektury (czyli dramatu Gabrieli Zapolskiej). Jej i nie tylko jej gra, zachowania i dialogi są w całości bardziej zauważalne i istotne niż właściwy ciąg zdarzeń. Prawdopodobnie było to zamierzone. A ponieważ w „Paniach Dulskich” najważniejsze jest to, co dzieje się we własnych czterech ścianach, to i lubelskie miejskie przestrzenie schodzą na dalszy plan. Na ekranie nie widać Lublina aż tyle, ile było go w „Carte Blanche”, reżyser nie wsadził Figury w trolejbus i nie „lokował produktu” tapicerką z napisem „Lublin”.
Miejskie tło pokazane jest ładnie i ze smakiem, ulicę Kościuszki oglądamy w trzech różnych epokach, ładnie gra ul. Złota (ukłony dla filmowców za „zmieszczenie” tu lodowiska), tak samo Kowalska (na zdjęciu). Szkoda tylko, że lotnisko świeci pustkami, jak jakiś przystanek na wygwizdowie.
Pustkami świeciło też wczoraj kino Cinema City w Plazie, podczas pierwszego seansu (11.20). Byłem jedynym widzem. Pewnie ze względu na dzień roboczy i porę dnia oraz nieporównanie słabszą niż miał „Carte Blanche” promocję. Bo na puste fotele ten film jednak nie zasłużył.