Doceniam Galerię Labirynt za zaangażowanie się w ten projekt, bo epos o Gilgameszu to naprawdę mocny kaliber. Ale za sprawą warstwy tekstowej jest to nieudana wersja eposu o Gilgameszu dla dzieci w obrazkach i szczerze mówiąc wolałbym żeby Tej drogi nigdy nie było.
Podzielam zdanie tych, którzy twierdzą, że epos o Gilgameszu to jeden z najważniejszych (a przy okazji najstarszych zachowanych) tekstów stworzonych przez człowieka. Przede wszystkim, ponieważ dotyka sedna człowieczeństwa – zmagania się każdego z nas ze śmiertelnością i naszą rolą w świecie. Po drugie, opowiada o bohaterze, który przynajmniej do pewnego stopnia jest postacią historyczną, żył i chodził po tej samej ziemi, co my. I wreszcie, dla mnie najważniejsze, chociaż w pełni zasługuje na miano świętej księgi, nigdy nie wyrosła wokół niego żadna religia i w związku z tym nikt nigdy nie toczył świętych wojen o Gilgamesza.
Przez kilka ostatnich tygodni czekałem więc na premierę artbooka Tej drogi nigdy nie było na motywach eposu o Gilgameszu, który przygotowali Maja Starakiewicz (ilustracje), Marcin Mleczak (tekst parafrazy), Karolina Styczeń (animacje) oraz Agnieszka Cieślak i Diana Kołczewska, które z ramienia Galerii Labirynt odpowiadały za produkcję całego projektu. Przez cały ten czas Galeria publikowała zajawki artbooka, aż w końcu 30 października doczekałem się wreszcie premiery. Już po tych kilku zajawkach miałem mieszane uczucia i, niestety, kiedy zobaczyłem całość, okazało się, że miałem rację.
Maja Starakiewicz jest bardzo uzdolnioną artystką i jeżeli chodzi o warstwę wizualną, nie mogę się do niczego przyczepić. Jej ilustracje są dobre i mocne, przy tym bardzo oszczędne i tworzą ciekawy klimat. Przypominają mi prace sprzed kilkudziesięciu lat, te wszystkie cudownie siermiężne ilustracje z PRL-owskich książek i plakatów, ale widać w nich też nowoczesne pociągnięcia i powiew schludnej sztuki z dalekiego wschodu. Świetnie wyszła też animacja przedstawiająca umierającego Enkidu (przyjaciela i kochanka Gilgamesza), która przypomina obraz z rezonansu magnetycznego. Na tym tle bardzo słabo wypada tylko ilustracja z rozdziału Gilgamesz i Isztar, która miała chyba nieść silny ładunek zmysłowości, ale wyszła bardzo przaśnie.
Niczego dobrego nie mogę natomiast powiedzieć o warstwie tekstowej autorstwa Marcina Mleczaka, która jest kulą u nogi tego artbooka. Przede wszystkim nie mogę zrozumieć decyzji o napisaniu eposu na nowo, szczególnie, że mamy naprawdę dobre polskie przekłady tego dzieła. Oczywiście, można brać się za parafrazowanie eposu o Gilgameszu, ale do tego trzeba nie Mleczaka, tylko prawdziwego trzonowca.
Zajął się tym na przykład Robert Stiller, tylko że on znał 30 języków, a na barkach niósł ciężki bagaż studiów językoznawczych. Gdzie Stiller pisze: „Rodzicom Gilgamesz synów odbiera! Po dniach i po nocach, rozszalały, ciała zażywa. Czy to jest pasterz warownego Uruku, Gilgamesz, pasterz synów Uruku potężny a sławny, wszystko wiedzący? Dziewice od ich matek bierze Gilgamesz, poczęte z wojowników, przeznaczone dla męża!”, tam Mleczak wyjaśnia: „Gilgamesz dobywa więc chętnie, bez umiaru, tak noża, jak i przyrodzenia. — Oba narzędzia imponujące rozmiarem. Nie wiadomo, czego rozlew większą złość u poddanych budzi”. Wypada skonstatować, że stylizowanie tekstu to trudna sztuka.
Nie rozumiem też głębokiego sensu decyzji o oddaniu narracji małżeństwu ludzi-skorpionów. Autorzy tłumaczą, że „Zmiana narratora jest niezwykle istotnym aspektem projektu – dzięki takiemu zabiegowi możemy spojrzeć na starożytną historię z nowego punktu widzenia. Dialogi pary skorpionów nawiązują do oralnej tradycji epickiej i wprowadzają do tekstu dynamikę oraz elementy humoru”.
Czy autorom chodzi o to, że epos o Gilgameszu to jakiś zabawny kuplet, dialog rodem ze starego kabaretu? Ja w każdym razie doniosłości tej zmiany nie zauważyłem, a humoru w ich opowieści nie znalazłem. Tekst wydał mi się raczej przeraźliwie nudny i niezrozumiały przez bardzo kontrowersyjne zabiegi stylistyczne.
Najbardziej w całym artbooku irytuje mnie jednak jego tytuł. Autorzy tłumaczą: „tytuł tekstu stanowi parafrazę wypowiedzi męża-skorpiona skierowanej do bohatera, kiedy ten podróżuje w poszukiwaniu skarbu” (?). Ja z kolei podejrzewam, że tytuł nie znaczy nic, a podyktowała go wyłącznie grafomania. Co nie zmienia faktu, że to właśnie ten przypadkowy tytuł artbooka najbardziej wypacza swój starożytny pierwowzór.
Epos o Gilgameszu jest czytany od kilku tysięcy lat właśnie dlatego, że opowiada o drodze, która nie tylko była, ale ciągle jest, odbywa się każdego dnia. Każdy i każda z nas staje na tej drodze w chwili swoich narodzin i od tej pory zmaga się ze śmiertelnością i naszym miejscem w świecie. Największa lekcja polega na tym, że to właśnie ta droga, nasze skończone życie, jest sednem egzystencji, nie zaś złudne bajanie o nieśmiertelności.
Doceniam Galerię Labirynt za zaangażowanie się w ten projekt, bo epos o Gilgameszu to naprawdę mocny kaliber. Gdyby Galeria chciała wydać któryś z przekładów eposu z ilustracjami Mai Starakiewicz, książka prezentowałaby się pięknie obok wydania z grafikami Marka Żuławskiego. Co do całości, za sprawą warstwy tekstowej jest to nieudana wersja eposu o Gilgameszu dla dzieci w obrazkach i szczerze mówiąc wolałbym żeby Tej drogi nigdy nie było.
Tej drogi nigdy nie było Maja Starakiewicz i Marcin Mleczak, Galeria Labirynt 2020, gilgamesz.com.pl