250 zł mandatu karnego nałożyła policja na opiekuna psa myśliwskiego, który w ubiegłym roku pogryzł daniele na prywatnej posesji w Leszczance. Dwa zwierzęta nie przeżyły. Właściciel stada nie wyklucza drogi sądowej.
24 października ubiegłego roku w Leszczance w gminie Drelów, myśliwski pies zaatakował daniele Marcina Czubluna.
– Zagroda jest ogrodzona, ale pies w jakiś sposób tam wtargnął. Był agresywny, gryzł zwierzęta. Wzięłam kij i próbowałam z nim walczyć – relacjonowała nam wówczas Małgorzata Kozakiewicz, jego była partnerka, która zajmowała się hodowlą ponad 10 lat. Na miejsce przyjechało kilku myśliwych. Jedna łania została zagryziona i nie przeżyła, a dwa inne daniele mocno ucierpiały.
– Niestety: cielak walczył jeszcze kilka dni, ale też padł – przyznaje właściciel. Policja ustaliła wówczas, że pies przedostał się na posesję przez dziurę w ogrodzeniu. Na miejscu interwencji był również prowadzący polowanie, który sprawował opiekę nad zwierzęciem.
– Mężczyzna był trzeźwy, potwierdziło to prowadzone przez mundurowych badanie. Okazał też dokumenty dotyczące prowadzonego polowania – relacjonowała wtedy komisarz Barbara Salczyńska-Pyrchla, rzecznik bialskiej policji.
Policja przez kilka miesięcy prowadziła czynności w tej sprawie. – Dokładnie w kierunku artykułu 77. kodeksu wykroczeń. Chodzi o niezachowanie ostrożności przy trzymaniu zwierzęcia – mówi Salczyńska-Pyrchla. Ale nie skierowano wniosku o ukaranie do sądu. – Na 62-letniego mieszkańca Radzynia Podlaskiego, który sprawował nadzór na psem podczas polowania, nałożono mandat karny w wysokości 250 zł.
Tymczasem kodeks wykroczeń przewiduje karę ograniczenia wolności, grzywny do 1000 złotych lub karę nagany. – Jeżeli chodzi o właściciela, to nie brał udziału w polowaniu – mówi Salczyńska-Pyrchla.
Jednak właściciele nie wykluczają drogi sądowej. – Skierowałem pismo do Polskiego Związku Łowieckiego, domagam się odszkodowania – podkreśla pan Marcin. Jeszcze nie dostał odpowiedzi. – Wiemy, że ubezpieczyciel nie przyznał nam odszkodowania (pies był ubezpieczony – przyp. aut.) –dodaje. Właściciel uważa, że szkody były znaczne, bo oprócz tego, ze zwierzęta padły, to doszły opłaty za leczenie czy utylizację. – Nie wykluczam drogi sądowej – zaznacza Czublun.
Myśliwi po tym zdarzeniu przeprosili właścicieli zwierząt. – Dalej polują z psem. Ale przed polowaniem dzwonią i uprzedzają – przyznaje z kolei pani Małgorzata.
Polski Związek Łowiecki zapewniał od początku, że polowanie odbywało się zgodnie z prawem i dlatego wobec myśliwych nie wyciągnie żadnych konsekwencji.
– Było to polowanie zbiorowe, legalne i zgłoszone zgodnie z ustawą Prawo łowieckie – tłumaczył w październiku Maciej Wieprzkowicz, zastępca dyrektora komunikacji i promocji PZŁ. – Podczas polowania psy, które puszczone zostały do wypłoszenia zwierzyny ze wskazanego terenu, podjęły trop. Jeden z psów odłączył się od pozostałych i podjął trop w kierunku posesji, na której znajdowała się zwierzyna – relacjonował przedstawiciel PZŁ.Z jego wiedzy wynika, że w płocie znajdowała się dziura, przez którą pies dostał się do zagrody.