Warszawy, skody, nysy i fiaty. Ale też łotewskie raf-y czy mercedesy – lista marek ambulansów, którymi jeździły do wypadków i porodów ekipy pogotowia ratunkowego to prawdziwa historia motoryzacji. Historię aut ratownictwa medycznego na Lubelszczyźnie, stara się od kliku lat dokumentować 16-letni Kacper Chmielewski z Chełma
Ostatnio znalazł na podwórku w Chełmie wrastający powoli w ziemię wrak Lublina 3333. Prawdziwy kolekcjonerski rarytas, bo fabryka przy Mełgiewskiej w Lublinie wypuściła w świat zaledwie 11 sztuk tego ambulansu. Trzeba się było sporo nachodzić i naszukać, żeby wypatrzeć na placu zapuszczoną skorupę wyprodukowaną w 1994 roku.
– Ale udało się. Odkupiliśmy go i teraz „3333” ruszyła w drogę do Mogilna pod Toruniem, gdzie Grzegorz Jakubowski, pasjonat z chce założyć Muzeum Ratownictwa – opowiada Kacper Chmielewski. – Karetka zostanie odrestaurowana i na pewną będzie ozdobą kolekcji. Postępy prac będę na bieżąco publikował na swych fan’pagach: „Chełmskie na czarnych” i „ Historia ratownictwa w Chełmie” oraz blogu ChmieluGarage&Zielony12M, bo właśnie tam gromadzę swoje wirtualne zbiory.
Pasja wysiedziana na ławce
– Skąd to się u mnie wzięło? Sporo czasu spędzałem w pracy u mamy, która jeździła w zespole położniczym i to nie byle jakim sprzętem, tylko renaultem nevada. To bardzo rzadkie auto w zabudowie karetki – opowiada Kacper Chmielewski. – Było tam zdecydowanie więcej miejsca, niż w fiatach 125p kombi. Często siedziałem na ławce przed siedzibą chełmskiego pogotowia i obserwowałem pracę całej ekipy. Pomysł, żeby fotografować i zbierać coraz to więcej informacji w zasadzie nasunął się sam. Teraz chodzę do liceum o profilu informatycznym, więc niewykluczone, ze zdobyta w szkole wiedza połączona z pasją pozwoli mi na stworzenie wirtualnego muzeum pogotowia ratunkowego w Chełmie.
Opowieści z karetki
– Bardzo lubię publikować nowe zdjęcia, bo zawsze, niemal od razu pojawiają się pod nimi fantastyczne komentarze – opowiada nam Kacper. – To prawdziwa kopalnia wiedzy, bo odzywają się nie tylko byli i obecni pracownicy pogotowia ratunkowego, ale i... pacjenci wożeni karetkami. Na przykład, gdy pochwaliłem się znalezieniem lublinka, to pojawił się post pewnej pani, która z rozrzewnieniem wspominała, że gdy wiozła ją karetka do szpitala, a padał deszcz, to przez szpary w dachu woda dokładnie ją zmoczyła. I nie pomogły gumowe rękawiczki wpychane przez nieszczelny dach. Mokra dojechała do szpitala – opowiada młody zbieracz. – Podobno w szpitalu wszyscy byli pewni, że pacjentka przyszła do lecznicy na piechotę.
Opowieści zbierane przez Kacpra Chmielewskiego to prawdziwa kopalnia wiedzy o życiu codziennym ekip pogotowia ratunkowego na Lubelszczyźnie, której próżno szukać gdzie indziej.
Po pierwsze dlatego, że nikt dotąd się nie zajął kompleksowo spisaniem historii lubelskich ratowników, a pod drugie: licealista dociera do bohaterów swoich historii. Stąd biorą się wspomnienia czeskich skód, które trafiły do pogotowia ratunkowego w latach 60-tych i miały ten feler, że z powodu braku miejsca, butelka z kroplówką podawaną pacjentowi jeździła... na zewnątrz auta umieszczona w specjalnym koszyczku, bo w środku po prostu nie było na nią miejsca.
– Odezwał się do mnie także kierowca, który opowiadał, jak z pielęgniarzem musieli wyjąć tylną szybę z auta, bo pacjent był wyjątkowo wysoki i nie mieścił się nie tylko na noszach, ale i w skodzie. I tak z wystającymi butami dojechali do szpitala w Chełmie – relacjonuje Kaper. – Z kolei niektórzy bali się szybko jeździć fiatami 125p. Przy ostrym hamowaniu, a najgorzej w razie zderzenia, szyny i nosze wbijały się w przednie siedzenia. Renault nevada była z kolei najwygodniejsza i najszybsza, więc wszyscy lubili ją jeździć do porodów. Złą opinię miały nysy, które „huśtały” na zakrętach i miały tak kiepskie siedzenia, że na dłuższych trasach – jak wspominają obsługi karetek – strasznie cierpły w nich nogi. Za to „Rafik”, czyli karetka RAF-977, łotewska Latvija był to „grat straszliwy”. Te karetki z lat 70-tych szybko rdzewiały i psuły się w nich silniki z wołgi.
Odkrywam Chełm na nowo
– Każde archiwalne zdjęcie przynosi kolejną opowieść i pozwala przy okazji odkryć nowy kawałek historii mojego miasta – podkreśla Kacper Chmielewski. – W ten sposób, chcąc nie chcąc, odkrywam Chełm na nowo. Pierwsza powojenna stacja pogotowia ratunkowego miała swą siedzibę w dawnym szpitalem gruźliczym przy ul. Hrubieszowskiej. To było ok. 1949 roku. Teraz jest tam hotel. Potem było jeszcze kilka lokalizacji. Z tą wiedzą całkiem inaczej patrzy się na rodzinne miasto.
Ponieważ Kacper od dziecka interesuje się nie tylko ratownictwem, ale też motoryzacją, stworzył na facebooku fanpage „Chełmskie na czarnych”, gdzie gromadzi fotki aut na czarnych tablicach rejestracyjnych. – Dla mnie, urodzonego już w nowym wieku. to jak łowienie klasyków – śmieje się pasjonat. – Mam zdjęcia samochodów z czarnymi „blachami”, kilka modeli samochodów w małych skalach. W wolnych chwilach lubię się wypuścić w teren, jak „łowca klasyków” i wypatrzeć coś ciekawego na zarośniętym podwórku.