Blisko 150 zwierząt z zoo w Wojciechowie potrzebuje pomocy. Pandemia koronawirusa sprawiła, że ośrodek nie jest w stanie zarobić na ich wyżywienie. Internetowy apel o wsparcie przyniósł już dobre skutki
O fatalnej sytuacji zoo pisaliśmy na początku kwietnia. Właściciele ośrodka zaapelowali wówczas o pomoc. Musieli zamknąć zoo, w związku z pandemią koronawirusa. Zorganizowali internetową zbiórkę pieniędzy na jedzenie i opiekę nad zwierzętami.
Po nagłośnieniu sprawy w mediach zoo wsparło ponad 1500 darczyńców. Udało się w ten sposób zebrać 60 tys. złotych.
Ile jedzą lwy
- Jesteśmy bardzo wdzięczni. Chciałabym wszystkim bardzo serdecznie podziękować - mówi Dorota Wieczorek, kierownik zoo. - Te pieniądze pozwolą nam funkcjonować do końca maja. Nie wiadomo, co będzie później. Zbiórka trwa. Mamy nadzieję na dalsze wsparcie.
Zoo znalazło się w skrajnie trudnej sytuacji nie tylko przez przymusowe zamknięcie, wywołane pandemią. Znacznie wzrosły ceny warzyw, owoców i mięsa.
Jeden lew zjada go około 50 kilogramów tygodniowo, a lwy w Wojciechowie są trzy. Dieta zwierząt to również siano czy suplementy diety. Kosztuje również opieka weterynaryjna. Zoo potrzebuje specjalistów, bo ma pod opieką ponad 80 gatunków i blisko 150 zwierząt. Wiele z nich odkupiono z cyrków i pseudohodowli, na przykład papugi, lwy i osły.
Zwierzęta i inwestycje
- W tej chwili jest okres rozrodu kóz. Musimy im podawać dodatkowe suplementy i witaminy - opowiada Dorota Wieczorek. - Na szczęście wszystkie zwierzęta są zdrowe, ale w przypadku jakiejkolwiek infekcji koszty opieki weterynaryjnej znacznie by wzrosły.
Bez wsparcia darczyńców, zoo nie miałoby szans na utrzymanie się. Głównym źródłem dochodu ośrodka były wycieczki szkolne i indywidualni goście, których teraz zabrakło. Wiosna i lato to czas, w którym zoo w Wojciechowie musi zarobić na utrzymanie przez pozostałą część roku. Teraz to niemożliwe.
Szkoły są zamknięte i nie wiadomo, kiedy zostaną otwarte przed wakacjami.
- Pewności nie ma, a musimy sobie jakoś poradzić. Dodatkowo, przed wybuchem epidemii zainwestowaliśmy w modernizację zoo – dodaje Dorota Wieczorek. - Większość pieniędzy poszła właśnie na to. Chcemy się bowiem przekształcić w ogród zoologiczny. Budujemy nowe woliery, poprawiamy boksy i ogrodzenia. Nie mamy więc większych oszczędności.
Nie kwalifikujemy się do niczego
Gospodarze zoo prowadzą również ośrodek rehabilitacyjno-edukacyjny. Przyjeżdżały tam na terapię między innymi osoby z autyzmem i zespołem Aspergera. Z turnusów dofinansowywanych przez PFRON korzystało wielu gości.
Z takiej działalności można byłoby chociaż częściowo wesprzeć zoo. Niestety, w związku z epidemią ośrodek również stoi pusty.
Tymczasem co miesiąc trzeba płacić kolejne rachunki. Jeden z głównych kosztów to gaz. W zoo dominują zwierzęta egzotyczne, które potrzebują ogrzewanych pomieszczeń. W placówce pracuje również kilka osób, odpowiedzialnych choćby za codzienne karmienie zwierząt i sprzątanie. To oznacza dodatkowe koszty.
Gospodarze ośrodka zastanawiali się nad skorzystaniem z „tarczy antykryzysowej”, przyjętej przez rząd. - Nie kwalifikujemy się do niczego. Nasza branża nie może skorzystać ze wsparcia - mówi Dorota Wieczorek.
Myszołowy i puszczyki
Stąd konieczność internetowej zbiórki. W sieci nie brakuje jednak hejterów.
- Wytykają nam, że jesteśmy prywatnym ośrodkiem, a prosimy o wsparcie. To jednak nie jest zwykły biznes. Zoo powstało, kiedy zabrakło już miejsca do ratowania zwierząt. Przecież mamy tu ośrodek rehabilitacyjny. W tej chwili są tam bociany, jeże, myszołowy i puszczyki. Były jelenie, sarny czy lisy. Zarabiamy na utrzymanie i niezbędne inwestycje - wyjaśnia Dorota Wieczorek.
Wśród darczyńców są osoby, które pomagają nie tylko finansowo. Przywożą na przykład siano i marchew dla zwierząt. Zoo przyjmuje również taką pomoc.