Kredyty hipoteczne są dostępne nawet dla osób o bardzo niskich dochodach. Dwie osoby z minimalnym wynagrodzeniem mogą pożyczyć nawet 380 tys. zł. Niestety, przy takiej kwocie rata pochłonie blisko połowę dochodu takiej pary.
Fenomen ogromnego popytu na kredyty hipoteczne i mieszkania często jest tłumaczony niskim oprocentowaniem lokat, które w połączeniu z wysoką inflacją zachęcają do inwestowania w mieszkania.
- Jest jednak również inna przyczyna – bardzo duża dostępność kredytów hipotecznych. To z kolei efekt najniższego w historii oprocentowania kredytów oraz rosnących wynagrodzeń, zwłaszcza pensji minimalnej, która w ciągu 10 lat się podwoiła - wyjaśnia Jarosław Sadowski, główny analityk Expander Advisors.
Obecnie nawet osoba, która uzyskuje najniższe wynagrodzenie (2062 zł netto) może liczyć na kredyt hipoteczny. Dostępna kwota w takim przypadku wyniesie ok. 130 000 zł.
Do uzyskania takiego kredytu potrzebne jest posiadanie oszczędności, które pokryją przynajmniej 10 proc. Ceny kupowanej nieruchomości. Oszczędzanie przy tak niskim dochodzie nie jest łatwe. Zadłużanie się w takiej sytuacji jest też dość ryzykowne, gdyż utrata pracy może oznaczać duże kłopoty ze spłatą. Dlatego niewiele osób będących w takiej sytuacji decyduje się na samodzielne zaciągnięcie kredytu hipotecznego.
Jednak para z najniższym wynagrodzeniem dostanie nawet 380 000 zł kredytu. W przypadku pary bez dzieci, której łączny dochód wynosi 2-krotność najniższego wynagrodzenia, dostępna kwota kredytu wynosi w zależności od banku od 274 200 zł (PKO BP) do nawet 380 000 zł (BPS). Wyliczono to przy założeniu, że osoby nie spłacają żadnego innego kredytu, mają 10 proc. wkładu własnego, a kredyt będą spłacać przez 30 lat.
Jeśli do kwoty kredytu dodamy wkład własny (10 proc.), to okaże się, że taka para może kupić mieszkanie za 422 222 zł. W tym jest 380 000 zł kredytu i 42 222 zł z oszczędności (często zgromadzonych dzięki wsparciu rodziców). - Jeśli porównamy to z cenami mieszkań w różnych miastach, to okazuje się, że mimo najniższych dochodów, taka para może kupić całkiem duże mieszkanie - dodaje Jarosław Sadowski.
Dwa pokoje w Warszawie
Opierając się o dane NBP eksperci wyliczyli, że para zarabiająca minimalną krajową może kupić mieszkanie o powierzchni nawet 88 mkw. Taka sytuacja możliwa jest w Zielonej Górze, gdzie mieszkania są najtańsze. Najdrożej jest natomiast w Warszawie. Metr kwadratowy kosztuje tu średnio 10135 zł. W stolicy przykładowa para może więc kupić mieszkanie liczące blisko 42 mkw, a więc 2-pokojowe. W Lublinie średnia cena metra kwadratowego to 6638 zł. Oznacza to, że zarabiając minimalną krajową można szukać mieszkania o powierzchni do 64 mkw.
Problem z wkładem własnym
Prezentowane przykłady mają przede wszystkim pokazać jak duża jest obecnie dostępność kredytów.
- W praktyce osoby o tak niskich dochodach z reguły nie zadłużają się na tak wysokie kwoty. Jednym z problemów jest wkład własny - wyjaśnia Jarosław Sadowski.
Gdyby rodzice nie pomogli naszej przykładowej parze w zgromadzeniu oszczędności i jeśli w okresie oszczędzania taka para musiałaby płacić za najmowanie mieszkania, to zgromadzenie kwoty 42 222 zł mogłoby im zająć 8 lat (przy założeniu, że będą w stanie odkładać po 10 proc. dochodu) lub 4 lata (jeśli uda im się odkładać po 20 proc. dochodu).
- Dlatego dla takich osób wprowadzenie programu „Mieszkanie bez wkładu własnego” byłoby ogromną korzyścią. Od razu mogłyby zacząć płacić na własne „cztery kąty”, zamiast być wmuszonym do wieloletniego płacenia za najem - ocenia ekspert.
Koszt utrzymania pochłania dochody
Pary o niskich dochodach nie zaciągają wysokich kredytów także dlatego, że ich po prostu na to nie stać. Już na początku spłaty rata pochłaniałaby ok. 40 proc. dochodu. Rata to jednak nie jedyny koszt związany z utrzymaniem mieszkania. Trzeba jeszcze zapłacić czynsz (w tym woda, śmieci, ogrzewanie, fundusz remontowy), opłacić rachunki za prąd i inne media, ubezpieczyć mieszkanie (obowiązkowe przy kredycie).
- Suma raty i kosztów utrzymania mieszkania mogłaby przekroczyć połowę dochodów. W przypadku utraty pracy przez jedno z nich nie mieliby szans na poradzenie sobie ze spłatą - dodaje Jarosław Sadowski.
Dodatkowo istnieje ryzyko wzrostu stóp procentowych. Gdyby za kilka lat oprocentowanie kredytu znacząco wzrosło, to istotnie wzrosłaby również wysokość raty. Dlatego, niezależnie od wysokości dochodu, lepiej nie wykorzystywać swojej zdolności kredytowej do maksimum.