Strażacy-ochotnicy przyprowadzali na zajęcia swoje dzieci, a te łykały bakcyla. I tak powstała Młodzieżowa Drużyna Pożarnicza. Raz na dwa tygodnie, w piątki, mamy dla nich szkolenia z ratownictwa medycznego, na fantomach dzieci uczą się udzielania pierwszej pomocy. One chcą się uczyć, zgłębiać temat, chcą pomagać. To jest naturalna potrzeba, którą wyniosły z domu rodzinnego, z obserwacji stylu życia swoich rodziców, ich zaangażowania. Mogę powiedzieć, że mają to wdrukowane w swoje DNA – rozmowa z Jarosławem Jankiem, strażakiem, członkiem zarządu Ochotniczej Straży Pożarnej w Ludwinie.
Do jakich zdarzeń wyjeżdżacie najczęściej o tej porze roku?
– Teraz palą się suche trawy i lasy. Kiedy jest sucho, nie trudno o taki pożar.
Ludzie wypalają wiosną trawę?
– Coraz rzadziej. Świadomość tego, jak jest to niebezpieczne i szkodliwe dla ekosystemu jest coraz większa. To są naprawdę sporadyczne przypadki i można powiedzieć, że edukacja w tym zakresie zrobiła swoje. W każdym razie rolnicy tego nie robią.
Co jeszcze się pali?
– Domki letniskowe na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim. Pożar zaczyna się w kominku, a przyczyną jest niewłaściwa izolacja przewodów kominowych od elementów drewnianych. Ludzie napalą w kominku, pójdą spać, a pożar rozwija się po cichu. Zabija czad, a potem ogień. Jak już dojedziemy na miejsce, to z okien wydobywają się płomienie. Drewniane domy palą się jak domki z zapałek. Do gołych fundamentów.
Są ofiary śmiertelne?
– Bywało, że wyciągaliśmy zwęglone zwłoki. Uratowani z pożarów mają ciężkie poparzenia, uraz psychiczny zostaje również na zawsze.
Jak się ustrzec pożaru?
– Po pierwsze należy zamontować czujnik tlenku węgla i robić systematycznie przegląd kominowy. Przed położeniem się spać należy zawsze wygasić ogień, niezależnie od tego, czy mamy kominek z otwartym paleniskiem, czy z wkładem kominkowym z szybą. Trzeba uważać na niedopałki po papierosach: od tego też zaczyna się pożar. Dobrze jest mieć gaśnicę proszkową 6-kilogramową.
Jak wygląda taki wyjazd do pożaru.
– Dostajemy zgłoszenie na telefon i każdy z członków OSP, kto oczywiście może, jest w pobliżu, natychmiast zjawia się w strażnicy OSP. Tam zabiera ekwipunek osobisty oraz wyposażenie i wsiada do samochodu, który może pomieścić sześć osób. Jeśli stawi się więcej ochotników, bierzemy drugi wóz.
Zdarzyło się, żeby nie zebrała się ekipa?
– Nigdy. Musi być minimum trzech strażaków-ochotników, żeby wóz mógł wyjechać. Do tej pory zawsze wyjeżdżaliśmy.
Mamy długi majowy weekend. Jakich zdarzeń się pan podziewa?
– No, niestety, muszę powiedzieć ze smutkiem, że w długie weekendy wyjeżdżamy najczęściej do wypadków drogowych. Przez gminę Ludwin prowadzi droga nad największe jeziora na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim. I zbieramy tego żniwo, często śmiertelne. Ofiarami są młodzi ludzie jadący nad jeziora, a przyczyna jest zazwyczaj taka sama: prędkość, brawura, alkohol. Motocykliści w tych statystykach zajmują niechlubne czołowe miejsca. Kumulację mamy w lipcu i sierpniu. To są wyjątkowo dramatyczne zdarzenia, ci młodzi ludzie, którzy pędzili do przyjaciół, na imprezę, nigdy już nigdzie nie pojadą.
Jaka jest rola strażaków w takich wypadkach?
– Na miejscu zazwyczaj jesteśmy jako pierwsi. I tu mamy do odegrania kluczową rolę: jeszcze przed przyjazdem karetki pogotowia ratunkowego udzielamy pierwszej pomocy medycznej. To są też czynności reanimacyjne, ratujące życie. Liczy się dosłownie każda sekunda, żeby przywrócić oddech, żeby nie doszło do niedotlenienia mózgu. Równocześnie musimy zabezpieczyć miejsce zdarzenia, uwalniamy i ewakuujemy ludzi z zakleszczonych pojazdów. Każde takie zdarzenie jest inne, musimy działać szybko, ale też szybko podejmować niestandardowe decyzje, jak najsprawniej i skutecznie zadziałać.
Wypadki samochodowe to również ofiary śmiertelne. Jak sobie z tym radzicie?
– Podczas akcji strażak musi wyłączyć emocje i opanować stres. Naszą rolą jest pomóc, mamy nastawienie zadaniowe. Inaczej nie moglibyśmy spełniać swojej roli.
Ale stres na pewno wam towarzyszy na którymś etapie.
– Podczas dojazdu do wypadku. To wyścig z czasem, a równocześnie zawsze niewiadoma: co zastaniemy na miejscu, jakie środki i metody trzeba będzie zastosować. Na miejscu już jest spokój i nastawienie na działanie. Wchodzimy w tryb zadaniowy. Dopiero później, w domu, jak opadnie adrenalina, przychodzi zmęczenie, także to psychiczne. Analizujemy sytuację, zastanawiamy, czy i co można było zrobić inaczej. Rozmowa pomaga odreagować, wyciszyć emocje.
Ile czasu trwa akcja?
– Jeśli są ofiary, to kilka godzin. Czekamy na policję, na prokuratora. Zabezpieczamy miejsce zdarzenia.
Najbardziej tragiczne zdarzenie ostatnich lat?
– Wypadek w Stawku, w gminie Spiczyn. Bus zderzył się z samochodem dostawczym. Na miejscu zginęły cztery osoby. To nie jest nasz teren, ale pojechaliśmy do pomocy. Ewakuowaliśmy ludzi, udzielaliśmy pierwszej pomocy, zabezpieczaliśmy miejsce zdarzenia. Ten wypadek na długo zostanie w naszej pamięci.
Co jeszcze zostaje w pamięci?
– Utonięcia. Ofiarami są często bardzo młodzi ludzie. Beztroskie wakacje nad jeziorem kończą się tragedią. My też mamy dzieci, identyfikujemy się z bliskimi ofiar. To są dramaty nie do wyobrażenia. Skok do wody kończy się śmiercią lub nieodwracalnym kalectwem.
W jaki sposób jednostka OSP w Ludwinie jest przygotowana do takich zdarzeń?
– Wcześniej jeździliśmy wyłącznie jako dodatkowa pomoc, a od 2021 roku mamy grupę wodno-nurkową. Jest w niej 10 płetwonurków z naszej jednostki mających odpowiednie uprawnienia. Mamy odpowiedni sprzęt do nurkowania, wyposażenie, samochód podarowany nam przez Komendanta Wojewódzkiego Policji w Lublinie.
To pan zainicjował powstanie tej grupy?
– Tak, to była naturalna potrzeba wynikająca ze specyfiki miejsca, w którym działamy. Zdarzeń związanych z wypadkami w wodzie mamy latem na Pojezierzu dużo. Kiedy jechaliśmy na taką akcję, bez odpowiednich uprawnień ani sprzętu, niewiele mogliśmy zrobić. A przecież jesteśmy najbliżej, oczywiste wydawało się więc, że powinniśmy zorganizować się w tym zakresie w sposób profesjonalny. Udało się. To – niestety, bo każde takie zdarzenia to czyjaś osobista tragedia – okazało się, bardzo potrzebne.
Zostańmy w temacie młodych ludzi, ale w zupełnie innym kontekście. Widzę, że stawiacie na młodzież.
– Zdecydowanie tak. Młodzieżowa Drużyna Pożarnicza przy OSP Ludwin powstała w 2018 roku. Dziś liczy 46 osób i to jest nasza potężna siła!
Skąd w ogóle wzięły się te dzieciaki wśród strażaków?
– Strażacy-ochotnicy przyprowadzali na zajęcia swoje dzieci, a te łykały bakcyla. No chyba każdy chłopak w dzieciństwie chciał być strażakiem? A dziewczynki wcale nie mniej od chłopców? Raz na dwa tygodnie, w piątki, mamy dla nich szkolenia. Prowadzimy zajęcia z ratownictwa medycznego, na fantomach dzieci uczą się udzielania pierwszej pomocy. Okazuje się, że dzieci i młodzież to bardzo zaangażowani i pilni kursanci. Chcą się uczyć, zgłębiać temat, chcą skutecznie pomagać. To jest naturalna potrzeba, którą wynieśli z domu rodzinnego, z obserwacji stylu życia swoich rodziców, ich zaangażowania. Mogę powiedzieć, że mają to wdrukowane w DNA. I nie chodzi o to, żeby ci młodzi ludzie zostali zawodowymi strażakami, ale o to, że jest
to najlepsza szkoła życia, przygotowanie na najtrudniejsze sytuacje. Hartuje charakter, wyznacza wartości i w naturalny sposób wychowuje.
W jakim wieku są członkowie „młodzieżówki”?
– Mamy dzieci nawet pięcio- i sześcio-letnie. Cały przekrój wiekowy do osiemnastego roku życia, bo potem wstępują w szeregi strażaków-ochotników. Mój syn Konrad też jest w tej grupie.
A w dorosłej drużynie są też kobiety.
– Kobieca Drużyna Pożarnicza powstała w 2020 roku, jako naturalna odpowiedź na Młodzieżową Drużynę Pożarniczą. Matki przyprowadzały na zajęcia swoje dzieci i też złapały bakcyla. Pierwsza była Ania Jóźwicka, która przyprowadzała syna na szkolenia i tak jej się spodobało, że już została z nami. Po Ani doszły kolejne dziewczyny, w 2022 roku dołączyła moja żona Monika z jedenastoma innymi paniami. Dziś po specjalistycznym kursie, która uprawnia do wyjazdu na akcje, mamy osiem kobiet i dodatkowo cztery wspierające. W sumie 12 dziewczyn.
Sprawdzają się?
– Znakomicie. Są silne fizycznie i psychicznie, mają doskonałą koncentrację i determinację. Są szybkie, zdyscyplinowane i bardzo ambitne. Poza tym wprowadzają taki specyficzny, ciepły klimat. To ważne, szczególnie tam, gdzie ludzie są poszkodowani. Opiekują się też młodzieżą. Powiem szczerze, że stanowią idealne dopełnienie męskiej drużyny. Sprawdzają się w akcjach, potrafią również „ugasić pożar” również w tym przenośnym znaczeniu. Rozładowują napięcie i stres. Mają też inne spojrzenie na niektóre sytuacje, to pomaga w analizie przeprowadzonych akcji.
Dostajecie pieniądze za udział w akcjach?
– Za każdy wyjazd dostajemy ekwiwalent. My w naszej jednostce nie bierzemy tych pieniędzy dla siebie, ale wpłacamy je do wspólnej kasy. Zebrane fundusze przeznaczamy na naszą działalność: sprzęt, szkolenia, wyjazdy. Kupiliśmy dwa fantomy: jeden dziecka, drugi dorosłego. Teraz, już po raz kolejny, organizujemy obóz survivalowy dla młodzieży.
To można powiedzieć, że działacie pro-bono.
– Wie pani, jak wybuchła wojna na Ukrainie, to woziliśmy naszymi samochodami Ukraińców z dwóch przejść granicznych. Rozwoziliśmy ich po całym województwie lubelskim. Przewieźliśmy ponad dwa tysiące osób. Te rodziny, które zatrzymały się w Ludwinie, zostały otoczone opieką przez nasze dziewczyny z OSP. Dla nas to pomaganie jest normalne, to część naszego codziennego życia, sposób na życie. Właściwie możemy mówić o samych korzyściach. Jest aktywność fizyczna, ciągłe uczenie się, doskonalenie w swojej profesji, rozwijanie. Całymi rodzinami jesteśmy zaangażowani w działalność OSP, razem się szkolimy, razem spędzamy wolny czas, razem jeździmy na akcje, potem o tym rozmawiamy.
Siedzimy w tym wszyscy, po same uszy!
A to przecież konkretna, bardzo realna pomoc w sytuacjach krytycznych. Kto raz tego spróbuje, zobaczy, jak ratuje się ludzkie życie, to już w tym zostaje. Nie ma innej opcji.