Azjatycka ćma bukszpanowa i inne, nowe w naszej strefie owady, w końcu doczekają się naturalnych wrogów. – Dziś, by je zwalczać, ludzie sięgają po środki chemiczne. O wiele lepiej jednak zadbać o różnorodność w ogrodach – radzi entomolog.
Pochodząca z Azji ćma bukszpanowa w Polsce notowana jest od 2012 r. – wtedy po raz pierwszy pojawiła się na Dolnym Śląsku. Na internetowych forach ogrodniczych pisze się o niej głównie w kontekście poszukiwania skutecznych metod eksterminacji szkodników. Ćmę można zwalczać chemicznie albo zdejmować ręcznie.
Ładny zimą, łysy latem
Do Polski trafiła za rośliną żywicielską - bukszpanem, a zadomowiła się za sprawą monokultury upraw, czyli koncentracji na pielęgnowaniu jednego, wybranego gatunku roślin.
– Zimozielony bukszpan jest cenną ozdobą ogrodu. Nie gubi liści, więc nie trzeba ich grabić. Ma to jednak swoje złe strony - bo gdy następuje tzw. gołożer, czyli gdy gąsienice zjedzą wszystko do gołych gałęzi, to krzew nie potrafi już odbić. Jego liście przyrastają bardzo wolno – opowiada prof. Stanisław Czachorowski, entomolog z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.
Czekając na wroga
– Ćma azjatycka, jak każdy obcy gatunek, na początku obecności w nowym ekosystemie ma tę przewagę, że nie napotkała jeszcze drapieżników. Prędzej czy później pojawi się jednak jakiś gatunek, który będzie się nią żywił. Pojawią się także choroby atakujące jej organizm, grzyby, pasożyty, parazytoidy. Bo tyle jedzenia nie może w przyrodzie stać odłogiem. Ale na to potrzeba czasu – tłumaczy naukowiec.
Podaje on przykład motyla szrotówka kasztanowiaczka, którego larwa żeruje na kasztanowcach. Owad ten pojawił się w Europie kilka dekad temu – „debiutował” w Macedonii w 1984 r., do Polski zawitał ok. 1998. Przez wiele lat miał u nas idealne warunki do rozwoju.
Szrotówek doczekał się pasikonika
Różnorodność biologiczna - i tak było w przypadku szrotówka - może zmniejszać rozmiary zniszczeń. Po pierwsze zauważono, że część kasztanowców (k. żółte) - były odporne na jego ataki. Po drugie, w końcu w miastach pojawił się inny, niewielki owad - pasikonik nadrzewek, który chętnie zjada szrotówka. Powstał więc naturalny mechanizm, regulujący występowanie szkodnika.
Podobnie było ze stonką ziemniaczaną, którą na początku zbierano ręcznie bądź zwalczano tylko chemicznie, ze stratą dla ekosystemów i nie bez wpływu na plony. Od pojawienia się stonki w naszym regionie minęło kilka dekad i ptaki nauczyły się zjadać larwy stonek.
Żywopłot jak las przemysłowy
Inwazyjne gatunki mają na środowisko podobny wpływ, jak nowe wirusy i bakterie atakujące człowieka i wywołujące epidemię. Na początku kontakt z nimi jest zabójczy. Zwykle jednak w populacji pojawia się odporność grupowa. To jednak wymaga czasu.
Na razie właściciele posesji próbują bronić bukszpanów przed żarłoczną ćmą.
– Jeśli ktoś ma cały żywopłot z bukszpanu, trudno go będzie utrzymać. O wiele łatwiej obronić pojedyncze krzewy – mówi prof. Czachorowski.
Monokulturowe uprawy ogrodowe porównuje on do lasów gospodarczych, sadzonych przez ludzi w oparciu o jeden gatunek drzew. Jeżeli pojawi się tam jakikolwiek wyspecjalizowany roślinożerca - znajdzie warunki do burzliwego rozwoju.
W takich uproszczonych ekosystemach stosuje się więcej środków ochrony roślin. Natomiast w siedliskach naturalnych z dużą różnorodnością gatunkową rozprzestrzenianie się patogenów jest dużo trudniejsze.
Społeczny ruch naukowy
Dorosły owad potrafi przemieścić się daleko poza rodzimy ekosystem, zwłaszcza w pogoni za rośliną żywicielską. Prof. Czachorowski przypomina jednak, że i bukszpan jest dla terenów Polski gatunkiem obcym. Towarzyszącą mu ćmę zauważono jednak dość szybko z powodu widocznych zniszczeń w ogrodach.
Jednak wielu migracji nikt nie zauważa, a badaczy jest zbyt niewielu, aby odnotować każdy nowy gatunek - np. ulubionego przez prof. Czachorowskiego chruścika.
– Nadzieja w społecznym ruchu naukowym. Ludzie mądrze korzystają z aparatów w telefonach i fotografują nietypowe owady. Dzięki temu entomologom łatwiej jest monitorować rozprzestrzenianie się takich gatunków, jak modliszka czy ćma bukszpanowa, którą rozpoznajemy po gatunku rośliny żywicielskiej – mówi naukowiec.
Jak było z biedronką
Szrotówek czy ćma bukszpanowa to niejedyne inwazyjne gatunki owadów w naszym kraju. Od kilku lat głośno jest o pochodzącej z Azji biedronce, która do Polski dotarła z Zachodu. Najpierw sprowadzono ją do Stanów Zjednoczonych (miała służyć jako naturalny środek do zwalczania mszyc w uprawach), skąd została przeniesiona do Francji i wymknęła się do środowiska. Podczas migracji zaatakował ją pasożyt, który - paradoksalnie - ułatwił jej zdobywanie nowych siedlisk.
– Biedronka azjatycka ma w swojej hemolimfie małe pasożyty. Nie robią jej krzywdy, są za to super bronią biologiczną. Jeśli nasza biedronka zje larwy biedronki azjatyckiej - zginie, bo są one śmiertelną trucizną dla naszych rodzimych gatunków – tłumaczy naukowiec. Porównuje to do kolonizacji Ameryki, w ramach której wielu Indian zmarło od chorób i patogenów, zawleczonych przez Europejczyków.
Strach przed szerszeniem
Gatunki subtropikalne wnikają chętnie do miast, które są tzw. cieplnymi wyspami. W Azji przed zimą biedronki szukały schronienia w górach, w skalnych szparach i szczelinach. W Polsce wlatują do mieszkań w blokach.
– Poza tym, że bywają uciążliwe i mogą wywoływać alergie, są całkowicie niegroźne – uspokaja entomolog.
Entomolog zwraca uwagę, że ludzie mają dziś coraz mniejszy kontakt z owadami i zaczynają się „wszystkiego bać”. Obawy dotyczą kolejnego gatunku z Azji - szerszenia japońskiego.
– Szerszeń japoński jest rzeczywiście bardzo agresywny, jego użądlenia mogą być śmiertelne. Nie ma go jednak w Polsce ani w pobliżu. Był obserwowany w USA, gdzie wywołał panikę. Mniej groźny jest natomiast szerszeń azjatycki - mniejszy od naszego i bardziej kolorowy, którego zaobserwowano np. w Niemczech. Może użądlić, tak jak każda osa. Ale statystycznie nie mamy czego się bać – uspokaja prof. Czachorowski.
Wykształconych ekologów brak
– W dobie ocieplenia klimatu i zmiany siedlisk musimy nauczyć się żyć z nowymi gatunkami – mówi profesor. Jego zdaniem warto je monitorować, poznawać ich biologię i uczyć się unikania niebezpiecznych owadów czy sposobów ich zwalczania.
Mówi on też - zastrzegając, że jest to ryzykowne - o wprowadzaniu do ekosystemu kolejnych gatunków, które miałyby pomóc w redukcji już obecnych, niepożądanych przybyszów.
– Mamy niewielu wykształconych ekologów. Ekologia ekosystemowa została wyparta przez biologię molekularną. Nawet w przypadku zieleni miejskiej brakuje ekspertyz; krzewy wycinane są bez potrzeby i kontroli, a także bez wyobraźni – zauważa naukowiec z UWM.
Nowy zawód: doradca ekosystemowy
Zdaniem profestora w Polsce przydałby się nowy zawód: doradca ekosystemowy, jak również otwarta, bezpłatna baza danych o nowych gatunkach, współtworzona - podobnie jak Wikipedia - przez wolontariuszy, obserwatorów przyrody.
– Istnieją aplikacje do rozpoznawania gatunków roślin, istnieje potencjał dla ich rozwoju w odniesieniu do owadów. Możliwe jest zaangażowanie wielu par oczu - podobnie, jak ornitolodzy korzystają z wiedzy osób obserwujących ptaki. To pomogłoby nam niepotrzebnie się nie bać – sugeruje naukowiec.
Doradcy ekologiczni mogliby odpowiednio kształtować krajobraz, aby utrzymać różnorodność biologiczną.
– Bo rozwój monokultur sprawia, że częściej musimy sięgać po środki chemiczne dostępne w sklepach ogrodniczych – mówi. – Lepiej przeznaczyć „na zmarnowanie” bukszpany, niż wysypywać środki niszczące owady. Pozbywając się w ten sposób szkodników, niszczy się znacznie więcej. Dajmy czas z miejscowym drapieżnikom, małym bezkręgowcom i ptakom, żeby nauczyły się nowej bazy pokarmowej, jaką tworzy ćma azjatycka – podsumowuje.