20 marca 2024 roku minęło 75. lat od utworzenia piłkarskiej 2. Ligi, w 2008 nazwanej 1. Ligą. Dziś zamieszczamy kolejną część wspomnień z okazji brylantowego jubileuszu drugo(pierwszo)ligowców. Tym razem poświęconą piłkarzom z Zamościa
W czerwcu 1992 r. zamojski Hetman po raz pierwszy (i ostatni) awansował do 2. Ligi, wtedy – na zaplecze piłkarskiej ekstraklasy. Pozyskanie mocnego i – jak się powszechnie wydawało – rzetelnego sponsora, uzasadniało nawet snucie planów wykraczających poza drugi poziom rozgrywkowy. Kubeł zimnej wody na zamojskie piłkarskie środowisko wylał się jednak nadspodziewanie szybko, bo już w debiutanckim sezonie 1992/93.
W wakacje 1991 r. dominowała jednak zrozumiała euforia. Padło hasło o awansie i po dwunastu miesiącach zostało zrealizowane. W ten sposób zamojska ekipa dołączyła do Lublinianki, Gwardii Lublin, Motoru Lublin, Avii Świdnik i Górnika Łęczna, które miały przyjemność reprezentowania naszego regionu na tak wysokim poziomie rozgrywkowym. Zanim zadebiutował, zafundował fanom wielce emocjonującą rywalizację, niepozbawioną huśtawki nastrojów i zdarzeń, do których wracamy dziś, jako wstęp do drugoligowej przygody futbolistów z Zamojszczyzny.
Kadex czyli wielka nadzieja
Sezon 1991/92 rozpoczął się 10 sierpnia, a zamościanie prowadzeni przez trenera Stanisława Gielarka pokonali 2:0 Orlęta Łuków. Trafiali Rosjanin Władimir Kobzew, rosły napastnik pozyskany kilka miesięcy wcześniej oraz Robert Kulik. Hetman pozyskał nie tylko kilku zawodników (m.in. Tomasza Jurkowskiego z Radomiaka), ale coś więcej: sponsora. Do historycznej nazwy dołączył człon Kadex. Spółka (m.in. branża transportowa) Krzysztofa Dudy postrzegana była jako mocarz nie tylko regionalny, a właściciela usadawiano w czołówce krajowego biznesu. Zainwestowanie w zespół trzeciego frontu w czasach, gdy ogromna większość klubów sportowych borykała się z ogromnymi problemami (dwa lata po rozpoczęciu ustrojowej transformacji), rozbudzała wyobraźnię i nadzieje, tak w klubie jak i na trybunach. Niestety, wkrótce – stosunkowo szybko – bardzo poważne problemy dopadły zamojskiego przedsiębiorcę i marzenia o futbolowym El Dorado bezpowrotnie – jak czas pokazał – pozostały w worku z marzeniami. Na wstępie współpracy pierwsza część planu weszła jednak w fazę skutecznej realizacji.
Dziewięć meczów z Gielarkiem
Na drodze Hetmana największe barykady stawiać miały Radomiak i KSZO Ostrowiec, a aspiracje do awansu zgłaszał też łęczyński Górnik trenera Ryszarda Szycha i – znacznie ciszej – Lublinianka trenera Stanisława Cybulskiego. Nieco mniej oczekiwano po puławskiej Wiśle trenera Jerzego Krawczyka, wyczerpanej morderczym poprzednim sezonem (przegrana walka o awans z Avią Świdnik i Błękitnymi Kielce).
W czwartym meczu pierwszy punkt urwała zamościanom Lublinianka na Wieniawie (1:1, po golu Krzysztofa Krukowskiego i trafieniu gospodarzy w końcówce spotkania, autorstwa młodziutkiego Grzegorza Poleszaka). Sytuacja powtórzyła się po tygodniu, w konfrontacji z AZS AWF Biała Podlaska, tyle że tym razem to przeciwnicy mogli mówić o pechu, bo w końcówce wygraną odebrał im Jurkowski. Po tym meczu w kadrze (i na boisku) pojawił się bardzo doświadczony Józef Dankowski. Pozyskanie byłego podstawowego środkowego obrońca zabrzańskiego Górnika, z czasów gdy zabrzanie zdobywali czterokrotnie mistrzostwo Polski robiło wrażenie. Trzykrotny reprezentant Polski trafił do Hetmana po powrocie z greckiej Larisy i miał wnieść spokój, doświadczenie nie tylko w tyłach, ale także w szatni. Zadanie wykonał bez zastrzeżeń. W debiucie i przyczynił się do wygranej w Siedlcach (2:1 – Kobzew, Andrzej Pidek). Zamościan nie omijały jednak wpadki, jak remisy z rezerwami Siarki Tarnobrzeg i KSZO Ostrowiec. W taj sytuacji derbowe 7:0 z Tomasovią nie uchroniło trenera Gielarka od straty posady.
Sześć razy ze Złomańczukiem
Przed arcyważnym dziesiątym meczem drużynę poprowadził Jan Złomańczuk. Nowa miotła pomogła. Hetman wygrał na wyjeździe arcyważny mecz z Radomiakiem (1:0 po golu Pidka), dzięki czemu zrównał się z konkurentem punktami i objął prowadzenie w tabeli. Dalej szło nieźle, aż „ponieśli wilka”. Dziennik Lubelski (poprzednik Dziennika Wschodniego) 4 listopada 1991 r. wymownie zatytułował trzecioligowy blok informacyjn: Trzecioligowy szok na stadionie lidera! Sprawcą szoku był Górnik Łęczna, wygrywając 3:2. Goście do siatki trafiali pięciokrotnie; dwukrotnie do swojej. Czarę goryczy przelał wyjazdowy remis z Bucovią (1:1), zamykający pierwszą rundę. Na szczęście w końcówce punkty gubiły także KSZO i Radomiak, co w konsekwencji dało „hetmańskim” pozycję wicelidera, z jednopunktową stratą do piłkarzy z Ostrowca Świętokrzyskiego. Ścisk na szczycie był duży, bo rewelacyjna w sumie Lublinianka „Cyby” miała tak jak Hetman 23 pkt, a czwarty Radomiak zgromadził zaledwie punkt mniej.
Wiosna z Gąsiorem
Wyniki zamojskiego zespołu nie zadowalały ani szefów klubu, ani sponsora, więc ciąg dalszy nie zaskoczył. Trener Złomańczuk (miał już za sobą doświadczenie w ekstraklasie, z Motorem Lublin) po „piorunującym finiszu jesieni” zwolnił stołek Włodzimierzowi Gąsiorowi. Były znakomity piłkarz mieleckiej Stali (dwukrotny mistrz Polski, u boku takich tuzów jak Grzegorz Lato, Jan Domarski, Zygmunt Kukla, a za drugim razem także w towarzystwie Jerzego Krawczyka, przyszłego szkoleniowca zamościan) cel osiągnął, po czym – uprzedzają fakty – stracił robotę. Cierpliwość zamojskich działaczy jeszcze nie raz plasowała się w dolnych strefach stanów średnich, więc drugoligowa trenerska karuzela kręciła się szybko.
Przed rewanżami ponownie wzmocniono defensywę, pozyskując Janusza Deca (z lubelskiego Motoru), doświadczonego ale wciąż w pełni sił środkowego obrońcę, który szybko złapał boiskowy wspólny język z Dankowskim. W rodzinne strony powrócił też Marek Zub, występujący w Hetmanie jako nastolatek na początku lat osiemdziesiątych (później grał w warszawskim AZS AWF, Igloopolu Dębica i we Francji, a aktualnie prowadzi Stali Rzeszów). Doszedł też Krzysztof Bojda, gliwiczanin z Piasta. Trener Gąsior (wspomagany przez niedawno zmarłego Zbigniewa Pająka) zabrał piłkarzy na zgrupowanie na Słowację, następnie do Pszowa i po ostatnich szlifach zainaugurowali rewanże wygraną w Łukowie (2:1, Jacek Fiedeń i Jurkowski). Własnych kibiców powitali wygraną 2:1 (Krukowski, Kobzew) z Granatem Skarżysko.
Od wygranej do wygranej
W 19. kolejce do Zamościa przyjechała trzecia w tabeli Lublinianka. Ten pierwszy poważny wiosenny test wypadł pozytywnie (2:0 po trafieniach Jurkowskiego i Mariusza Romańczuka). Relacjonując tamto wydarzenie pisałem: - Po zakończeniu meczu Andrzej Rycak miał łzy w oczach. Dla niego to spotkanie nabrało dodatkowego znaczenia. Wszak Hetman to jego były klub, Zamość – rodzinne miasto. Chciał więc pokazać się z jak najlepszej strony i trzeba przyznać, że ten punkt planu zrealizował bardzo dobrze – był najlepszym graczem swojego zespołu. Wsparcie ze strony kolegów było jednak zbyt małe, aby spełnił się punkt podstawowy, czyli zwycięstwo Lublinianki.
Andrzej reprezentował ekipę z Wieniawy w ramach służby wojskowej, przez co ominął go sezon awansowy macierzystego klubu. Z awansu cieszył się Wojtek, jego brat bliźniak, którego jednak po rundzie jesiennej trenerzy przesunęli do rezerw.
Do kolejnego spotkania lider podchodził z trzypunktowym zapasem nad goniącym KSZO. Po wygranej w Białej Podlaskiej (4:1) i remisie KSZO na Wieniawie przewaga wzrosła do 4 pkt (nad rywalami z Ostrowca i nie rezygnującym Radomiakiem). I utrzymywała się aż do 24. kolejki.
Z Radomiakiem o całą pulę
Mecz nr 25 w praktyce przesądził o historycznym sukcesie. 23 maja 1992 r. na stadionie OSiR przy ul. Królowej Jadwigi 8, zameldował się Radomiak. W jednej bramce Sebastian Łukiewicz, w drugiej – bardziej doświadczony Łukiewicz Tadeusz. Po 90. minutach okazało się, że doświadczenie nie miało większego znaczenie. Zamojski Łukiewicz sięgał do siatki raz, a radomski – dwukrotnie. Hetman wygrał 2:1. Już w 7. min Grzegorz Płoszaj ucieszył kilkutysięczną widownię. Zdecydował się na zaskakujący strzał zza szesnastki i bramkarz Tadeusz dobrze spisujący się w całym spotkaniu nie miał szans. Kazimierz Orłowski, lubelski arbiter z międzynarodowym doświadczeniem, po raz pierwszy wskazał wtedy na środek. Drugi gol padł szybko.
Dziennik: „W 24. min było 2:0. Sędzia odgwizdał faul na Januszu Decu w okolicach pola karnego Radomiaka. Rzut wolny został wykonany w ekspresowym tempie przez Mariusza Pliżgę, który podał do wychodzącego na dogodną pozycję Kobzewa. Nim bramkarz i defensorzy Radomiaka zorientowali się o co chodzi, piłka wpadła do siatki. Radość zamojskich kibiców trwała jednak krótko. Zaraz po wznowieniu gry Sławomir Machnio popisał się znakomitym uderzeniem z powietrza, zmniejszając rozmiary porażki”.
Nerwy puściły wszystkim
Od tej chwili mecz zaostrzył się, faul gonił faul. Wbrew niepisanym dziennikarskim zwyczajom tamtych lat, tzn. swoich zbytnio nie ruszamy, pozwoliłem sobie – jako raczkujący żurnalista – skrytykować znajomego arbitra na gazetowych łamach. Kazik miał do mnie trochę pretensji za te publiczne uwagi. Wyjaśniliśmy sobie wszystko w dniu publikacji, przez wiele kolejnych lat mieliśmy koleżeńskie relacje (choć często różne spojrzenie na piłkę i sędziowanie), rywalizowaliśmy na koszykarskim parkiecie w amatorskiej lidze i wspólnych treningach. Po zamojskim spotkaniu dziennikarski obiektywizm zmusił mnie jednak do skreślenia kilku krytycznych zdań. Zwłaszcza że po ostatnim gwizdku... Kolejny cytat: „Po upływie 90. minut gry, przez dwie minuty trwała szamotanina z udziałem wszystkich graczy, z bramkarzami włącznie, w czasie której przynajmniej dwaj gracze zasłużyli na czerwone kartki. Incydenty te pozostawiły niesmak po tym w sumie dobrym meczu, w którym ani przez chwilę nie brakowało walki”.
Nie pamiętam już których dwóch piłkarzy miałem na myśli, komentując boiskowe starcie, ale pamiętam emocjonującą wymianę zdań z rozemocjonowanym bramkarzem gości. Z minuty na minutę Tadeusz „łapał spokój i równowagę”. Skończyliśmy rozmowę jego dość przykrym stwierdzeniem (z którym się zgadzałem), które tak mniej-więcej brzmiało: – No tak, pewnie gdybyśmy grali u nas, to byłoby tak samo, tyle że odwrotnie...
W tym istotnym spotkaniu zamościanie zagrali w składzie: Łukiewicz – Szala, Dankowski, Dec, Twarowski – Pliżga (88 Krukowski), Jurkowski, Bojda, Płoszaj – Kobzew (65 Kulik), Pidek.
Bez asekuracji
Trener Gąsior po kluczowym meczu nie silił się na asekurację: – Na 99,9 procenta Hetman-Kadex jest już w drugiej lidze – ocenił szanse na awans. Zamościanie powiększyli przewagę do sześciu punktów (przy dwóch punktach przyznawanych za wygraną). Wystarczyło… zremisować pięć pozostałych spotkań. To oznaczałoby napięcie do ostatniego gwizdka, więc założenia zakładały jakieś wygrane. Zaczęło się jednak od wariantu średnio akceptowanego, remisem w Gorzycach. Kolejny wyjazd, do Ostrowca, miał większą skalę trudności, tyle że w teorii. KSZO już dawno myśli o awansie wsadził do szuflady, piłkarze – jak to bywało (niestety) w takich chwilach – myśleli o wakacjach. Zaprezentowali więc wakacyjną dyspozycję, dali sobie strzelić trzy gole, co sprawiło, że za tydzień potrzebny był jedynie remis z puławską Wisłą.
Szczęśliwa trzynastka
O ile ogromną większość domowych spotkań Hetmana miałem okazję (często – przyjemność) obejrzeć z trybun (ściślej: częściej z gościnnego pokoju klubu Agros, mającego siedzibę na stadionie OSiR), o tyle na pieczętowanie awansu do Zamościa wybrał się red. Andrzej Wawrzycki, wieloletni szef naszego działu portowego. Pojechał nieprzypadkowo. Andrzeja specjalnie tam nie ciągnęło, naoglądał się meczów większego kalibru bez liku. Sytuacja była jednak wyjątkowa; tak się złożyło, że główny sponsor Hetmana, był wtedy również... właścicielem naszej gazety. 13 czerwca 1992 r. kierownik ruszył więc z Lublina na wschód, w towarzystwie Jacka Mirosława, naszego redakcyjnego fotoreportera. A po powrocie napisał tak: – Finał walki o awans w postaci sobotniego 8:1 nad Wisłą, był wprost imponujący. Miał ten finał zresztą niecodzienny wydźwięk propagandowy – na trybunie głównej obok wojewody zamojskiego Marcina Zamoyskiego, zasiadł w towarzystwie właściciela HETMANA-KADEXU Krzysztofa Dudy – prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Kazimierz Górski. Pan Kazimierz wybrał więc tego dnia Zamość i jego drugoligowego beniaminka, a nie walczących o byt 85 km stamtąd, na stadionie lubelskiego Motoru – bliższych sercu warszawskich legionistów.
W dwóch pozostałych meczach Hetman zremisował bezbramkowo w Łęcznej, a rozgrywki zakończył z przytupem wygraną 5:0 z Bucovią.
Kiedy do ekstraklasy?
– Po końcowym gwizdku sędziego kilkuset młodych ludzi wbiegło na murawę, otoczyło piłkarzy, a ci – uszczęśliwieni – przebiegli z nimi wokół boiska triumfalną rundę zwycięzców – kontynuował wysłannik Dziennika. – Były oczywiście kibicowskie sympatyczne śpiewy, kilkakrotne sto lat, pamiątkowe zdjęcia i łzy wzruszenia, których nie kryto zarówno na murawie, jak i na trybunach. W taki oto sposób sortowy Zamość w sobotnie popołudnie udowodnił, iż w pełni zasłużył na piłkarską druga ligę. Oby ją umocnił, a następnie pomyślał o...
Te końcowe trzy kropki wcale nie były kurtuazyjnym niedomówieniem. O takim mocnym – jak się wydawało – sponsorze marzyła większość polskich klubów. Życie zweryfikowało marzenia błyskawicznie. Druga liga okazała się szczytem, w dodatku już od pierwszego sezonu okazało się, że Hetmanowi na ogół pozostaje wyniszczająca walka o utrzymanie, z małymi wyjątkami w dwóch-trzech sezonach. Aż nadszedł sezon nr 11, a w nim prawdziwa katastrofa. Latem 2003 r. w przedostatniej kolejce spotkań zamościanie pożegnali swoich kibiców porażką 0:1 z Górnikiem Łęczna (wtedy łęcznianie po raz pierwszy awansowali do ekstraklasy, po barażach z Zagłębiem Lubin), a drugą ligę Hetman pożegnał przegraną 0:4 w Piotrkowie Trybunalskim.
Druga liga z Bakalarczykiem
Co do wspomnianych legionistów i motorowców – w nagrodę za absencję w Zamościu, otrzymałem możliwość obecności na stadionie przy. al. Zygmuntowskich. A tam Wojtek Kowalczyk już w pierwszej minucie pokonał Darka Opolskiego, poprawił pięć kwadransów później, a wynik ustalił Rafał Siadaczka, tuż przed końcem meczu. Porażką 0:3 Motor pożegnał się praktycznie z ekstraklasą. Przeciw warszawianom lublinian poprowadził „awaryjnie” Waldemar Wiater, dotychczasowy asystent Grzegorza Bakalarczyka, który w końcówce rozgrywek – gdy szanse na utrzymanie były iluzoryczne, zrezygnował z dalszej pracy. Odpoczywał krótko i niespodziewanie przejął Hetmana. W tym klubie rozpoczynał w 1974 r. przygodę z trenerką, po ukończeniu studiów w bialskopodlaskiej filii warszawskiej AWF. I to on poprowadził Hetmana w pierwszym drugoligowym meczu, przeciwko Motorowi, o czym przypomnę w drugiej części wspomnień poświęconej drugoligowym wyczynom zamościan.