(fot. GORNIK.LECZNA.PL/FACEBOOK)
Rozmowa z Kamilem Kieresiem, trenerem Górnika Łęczna
- W ostatnim meczu w tym roku zmierzyliście się z Legią Warszawa. Poprzeczka zawieszona była wysoko. Jest pan nieco zawiedziony przebiegiem tego spotkania?
– Mimo, że nie byliśmy faworytem, to można było zakładać, że wydarzy się niespodzianka. Zdawaliśmy sobie sprawę z potencjału Legii, która potrafiła wygrać 5:1 z Górnikiem Zabrze, 4:0 z Koroną Kielce czy 7:0 z Wisłą Kraków. Po meczu zawsze można stwierdzić, że można było zrobić coś więcej. Mieliśmy plan na to spotkanie i broniąc w naszym standardowym ustawieniu 4-3-3, w defensywie przechodziliśmy do 4-5-1. Do 20. minuty wyglądaliśmy dosyć dobrze, bo przeciwnicy nie stworzyli sytuacji. Może nie przedostawaliśmy się zbytnio pod bramkę Legii, ale potrafiliśmy się utrzymać przy piłce. Jednak między 25, a 40 minutą mieliśmy problem. Odbieraliśmy piłki, ale rywal natychmiast doskakiwał po stracie pressingiem. Legia stworzyła trzy sytuacje, a czwarta zakończyła się bramką. W przerwie zakładałem, że jeżeli utrzymamy do 65-70 minuty wynik 0:1 to zaryzykujemy i przejdziemy do ustawienia na dwóch napastników. Jednak Szybka strata drugiego gola spowodowała, że przeszliśmy na nasze alternatywne ustawienie, w którym często odrabialiśmy straty w lidze. Aż 11 z 29 bramek 29 strzeliliśmy grając właśnie w tym systemie. Przegrywając 0:2 odkryliśmy bardziej środek pola, ale dzięki temu wróciliśmy do gry i byliśmy bliżej bramki przeciwnika. Oddaliśmy kilka strzałów, ale zabrakło nam precyzji lub lepszych decyzji. Przejście na 4-4-2 było dla mnie takim wybiegiem w rundę wiosenną i szukaniem jednego z dwóch ustawień na przyszłość. Nie ma co ukrywać, że Legia wygrała zasłużenie. Choć trzeba też patrzeć z perspektywy takiej, że Legia strzela bardzo dużo bramek w Ekstraklasie, a my nie straciliśmy ich aż tyle. Jesteśmy zespołem drugoligowym, który ma za sobą udaną rundę. Mamy za sobą dużo dobrych momentów, ale są też rzeczy, nad którymi trzeba pracować. Mecz z Legią to uwypuklił i pokazał w jakim kierunku trzeba podążać i na co zwrócić uwagę. Tak też na to spotkanie patrzyłem.
- Biorąc pod uwagę przebieg meczu to na 10 spotkań w ilu by się udało uzyskać korzystny wynik?
– Powiedziałem zawodnikom, że na dziesięć meczów to wygramy jeden, a drugi po rzutach karnych. Tak trzeba było zakładać, bo tak w piłce bywa.
- A co pan powiedział drużynie w szatni przed wyjściem na boisko?
– W trakcie swojej trenerskiej kariery, pracując w Ekstraklasie, trzykrotnie jechałem na mecze z Legią Warszawa i nigdy nie przegrałem. Choć zawsze prowadziłem niżej notowane zespoły. Istotna była dobra gra w defensywie, ale to za mało. Trzeba też odnaleźć się w fazach, kiedy mamy piłkę i żeby przeciwnik był trochę zdeprymowany, że utrzymujemy się przy futbolówce oraz tworzymy akcje. Taki właśnie miałem plan na mecz i początek wskazywał, że to udany zabieg, ale jeden z kwadransów nas zgubił.
- A jak na was wpłynęła tak duża frekwencja na stadionie?
– Pozytywnie. Pamiętam swój rok pracy w GKS-ie Tychy, gdy wywalczyliśmy awans z II do I ligi. Było otwarcie nowego stadionu i na mecze przychodziło po 15 tysięcy widzów. Wiadomo, że presja była duża, ale właśnie piłka na tym polega, żeby były pełne stadiony, żeby było głośno i żeby była atmosfera. Najwięcej meczów jako trener rozegrałem do tej pory w Ekstraklasie i podczas meczu z Legią ten poziom mi się przypomniał dzięki pełnym trybunom.
- Jest pan zadowolony z wyniku punktowego zdobytego jesienią?
– Tak. Trzeba być zadowolonym , bo przekroczenie granicy 40 punktów to naprawdę dobry wynik. Mówi się, że grając o awans, trzeba zdobywać średnio dwa punkty na mecz. Przed drugą częścią sezonu jesteśmy na miejscu premiowanym awansem. Liderem jest Widzew Łódź, ale ma nad nami przewagę tylko jednego punktu, a sytuacja jest jak w peletonie – ktoś wyszedł na prowadzenie, lecz to się jeszcze może zmienić. Jesienią naszym celem nie było mówienie o awansie, tylko zbudowanie mocnej pozycji, tak by można było o tym awansie myśleć wiosną. Mamy fundament, ale cała prawda będzie zawarta w meczach, które czekają nas w drugiej części sezonu. Trzeba się do nich dobrze przygotować, rozegrać sparingi i wykonać dużo pracy.
- Udało się panu zbudować kręgosłup drużyny i wymienia w nim pan tylko pojedyncze elementy
– Rzeczywiście, wydaje się, że udało się zbudować kręgosłup sportowy, ale też moralny szatni, w zależności młodych zawodników do starszych. Uważam, że zimą ta drużyna potrzebuje tylko kosmetyki, a nie wielkich zmian, których na pewno nie będzie. Choć żadnych konkretów na razie nie zdradzę.
- Potrzebuje pan jeszcze szerszej kadry niż obecnie?
– Nie chodzi o to. Na razie skupiamy się na regeneracji. Rozpocząłem tutaj pracę pierwszego czerwca, a jest już grudzień, więc minęło sześć miesięcy. Pora odpocząć.
- Jaki ma pan plan na regenerację?
– Jestem cały czas poza domem z dala od rodziny. Dlatego wolny czas spędzę z najbliższymi, najprawdopodobniej w domu. Może przydarzy się jakiś wyjazd, ale trudno mi powiedzieć.
- Praca z dala od rodziny to dla pana trudna sytuacja?
– Wiadomo, że ta praca się z tym wiąże. Rodzina dosyć często tu przyjeżdża, także nie ma z tym problemu.
- A pan ma czas w trakcie sezonu zajrzeć w rodzinne strony?
– Nie. Przez ostatnich sześć miesięcy byłem w domu może przez cztery dni.
- Kiedy planujecie powrót do treningów?
– Siódmego stycznia. Dzień później rozpoczną się badania wydolnościowe, a potem badania szybkości i siły. Pierwszy tydzień będzie wprowadzający, a główne przygotowania ruszą 14 stycznia.
- Czy któryś z młodych zawodników pana kadry zaskoczył szczególnie na plus?
– Nie chcę indywidualnie wyróżniać nikogo. Jest w tej drużynie sporo młodych zawodników. Uważam, że w aspekcie ich oceny to przede wszystkim spory progres w mentalności. Wydaje mi się, że każdy zrobił mniejszy lub większy postęp w jakimś stopniu. Jest też jeszcze grupa graczy, którzy nie zaistnieli, ale zimowe sparingi są oknem, które może któregoś zawodnika wykreować. Poczekajmy więc cierpliwie.
- Ile meczów kontrolnych planujecie?
– Dziesięć. W tym z takimi drużynami jak GKS Bełchatów, GKS Tychy i Radomiak. Musimy grać z jak najmocniejszymi rywalami.