W swoich podróżach szukam wolności i odkrywania czegoś nowego - rozmowa z Dorotą Szparagą, pierwszą kobietą na świecie, która solo przeszła 1710 km przez Kaukaz
Przyjechała Pani do Lublina, żeby opowiedzieć o tej swojej kaukaskiej przygodzie. Pasja podróżowania nie jest jednak dla pani czymś nowym.
- Tak, na pewno to nie jest taki proces, który się dzieje z dnia na dzień. Ja wcześniej byłam bardzo aktywna sportowo, ale przy okazji wyjazdu na biegi górskie w 2014 roku uaktywniła się ta pasja związana ze szlakami długodystansowymi. Próbowałam łączyć bieganie z podróżowaniem, natomiast im częściej wyjeżdżałam, tym bardziej czułam niedosyt. Z drugiej strony wiedziałam też, że te podróże dają mi takie poczucie spełnienia. Inne aktywności sportowe były takie dość płytkie. Na podróżowanie można patrzeć w bardzo szerokim aspekcie. Ten rodzaj podróżowania, który ja wybieram, to nie jest tylko taka potrzeba, żeby poznawać nowe miejsca, tylko u mnie ta potrzeba jest taka bardzo rozwinięta, bo tam jest też kwestia poznawania ludzi, poznawania kultury, no i oczywiście pokonywania słabości fizycznych. W swoich podróżach szukam wolności i odkrywania czegoś nowego.
Taki styl życia da się połączyć z pracą i codziennymi obowiązkami?
- Dokładnie rok temu złożyłam wypowiedzenie, zrezygnowałam z etatu. To był taki moment, kiedy byłam pewna, że nie chcę już być w dotychczasowej pracy. Podjęłam więc ryzyko. Nie chciałam większość swojego życia przesiedzieć w pracy na etacie, to ograniczało moje podróżnicze marzenia. W międzyczasie pojawiły się prelekcje, szkolenia ze szlaków długodystansowych i pomysły na napisanie książki. No i przez chwilę próbowałam to ciągnąć jednocześnie, ale tak się nie da. Każda rzecz, którą robiłam, wymagała kreatywności i energii, a praca sprawiała, że nie miałam na to siły. Więc stwierdziłam, że przede wszystkim chcę trochę odpocząć, złapać trochę świeżości, zacząć realizować te swoje pomysły i zobaczyć, w którą stronę to pójdzie. Zbiegło się to z tym że w zeszłym roku skończyłam 50 lat, więc tak człowiek zaczyna podsumowywać to swoje życie i też te moje podróże.
Rzuciła pani pracę i pojawił się plan wyjazdu na Kaukaz.
- Ten plan Kaukazu to pojawił się znacznie wcześniej. Pierwszy taki moment bardzo dużych zmian w moim życiu nastąpił, gdy przeszłam Alpy. Przez trzy miesiące wędrówki miałam wystarczająco dużo czasu, aby wszystko przemyśleć. Jak wróciłam, to już wiedziałam, że to już jest ten początek zmian. No i w zasadzie po tych Alpach już się przeprowadziłam w góry. To była taka pierwsza rzecz, o której już myślałam od dawna, że ja chcę mieszkać w górach.
I wtedy zaczęła pani szukać kolejnego wyzwania?
- W momencie, gdy przeszłam 3 tysiące kilometrów, to byłam pewna, że mój organizm i moja psychika sobie z tym poradzą. Właśnie wtedy dowiedziałam się od koleżanki, że jest taka organizacja Transcaucasian i oni, wymyślili szlak, który będzie prowadził przez Mały i Wielki Kaukaz. Ja przeszłam przez całą Armenię, czyli przez ten Mały Kaukaz, i doszłam do północno-zachodniego rogu Gruzji. Dla takiej części organizacja szukała osób, które nie boją się chodzenia poza szlakiem i które zweryfikują tę wersję trasy.
Domyślam się, że do takiej wyprawy trzeba było się solidnie przygotować.
- Mamy takie forum, gdzie osoby, które ten szlak poprzechodziły, zamieszczają informacje o tym, gdzie można jeść, spać i o niebezpieczeństwach, jakie tam czekają. Jak coś już robię to tak konkretnie. Jakbym miała 30 lat, to pewnie bym sobie dawkowała te przyjemności i najpierw pojechałabym, zobaczyła jak to w ogóle wygląda, jak się tam odnaleźć, ale stwierdziłam, że nie mam już na to czasu. Zabrałam najwięcej informacji jak się tylko dało.
To, co mnie też pociągało w tym szlaku, to fakt, że odkrywam coś nowego, że uczestniczę w jakiejś idei. Chodziło o to, aby pokazać, że Kaukaz jest przystępny dla piechurów. Ludzie boją się tych regionów przez to, że tam często były wojny i konflikty. Poza tym , o ile Gruzja już jest w Polsce bardziej znana, no to Armenia nie. Ludzie w Internecie mnie ostrzegali. Mówili, że nie powinnam tam jechać.
Rzeczywiście jest się czego obawiać?
- Ogólnie, jeżeli gdzieś podróżujesz w ten sposób, czyli poza cywilizacją, musisz być ostrożnym, musisz mieć jak najwięcej informacji o tym kraju. To była pierwsza moja podróż do państwa poza Europę. Kaukaz wydaje mi się jednak bardziej pewnym, bezpieczniejszym krajem do podróży solo. W Europie są różni ludzie. U nas rządzi kapitalizm i pieniądz, tam reguły są inne. Mówimy w końcu o narodach plemiennych. Oni mają swoje zasady i honor.
Na pewno trzeba uważać. Ale w kontekście bezpieczeństwa nie ma tam takiej otwartej wojny. Zresztą sprawdzałam stronę ambasady Armenii i tam nie było informacji o zagrożeniu. Owszem, przy granicy są wojska, zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie. Aczkolwiek trzeba kontrolować informacje o tym rejonie. Zresztą organizatorzy szlaku na forum umieścili informacje o niebezpieczeństwie, gdy we wrześniu 2023 rozgorzał konflikt w Górnym Karabachu. Ostrzegali, że pewne części szlaku po stronie Armenii trzeba ominąć. Na szczęście wtedy byłam już w Gruzji. Niejednokrotnie byłam kontrolowana przez wojsko. Żołnierze byli jednak mili i okazywało się, że akurat mnie nie postrzegali jako zagrożenie, tylko myśleli, że się zgubiłam.
Coś nie do pomyślenia, prawda? Samotna kobieta na zupełnym odludziu.
- Tak, a jak już im wytłumaczyłam, że ja się jednak nie zgubiłam, to myśleli, że zaraz się zgubię i że wywołam konflikt wojenny. Dla nich to jest niepojęte w ogóle, że kobieta, nie stąd, Europejka, może pójść w taki dziki teren i poradzić sobie sama. Ja myślę, że dla wielu ludzi to jest takie nie do pomyślenia. Jestem pierwszą kobietą, która tego dokonała solo. Oczywiście innym kobietom to się udało, ale w towarzystwie. Ja musiałam się do tego dobrze przygotować, bo byłam zdana tylko na siebie.
Naprawdę nie brakowało Pani ludzi?
- Nie. Podróżowanie solo nie jest dla mnie problemem, a wręcz odwrotnie. Lubię przestrzeń i wolność. Tam było tyle bodźców, tyle wrażeń, że nawet nie miałam czasu się zastanowić, czy mi brakuje kontaktów. Generalnie Ormianie i Gruzini są bardzo gościnni i oni jak widzieli, że kobieta jest sama, to bardzo często mnie zapraszali na jakąś gościnę. Dawali kawę, jedzonko, czasami noclegi. W szczególności jak się dowiadywali, że chcę w środku gór nocować pod namiotem. Oni za to nie chcieli nic, a ja się czułam z tym trochę niezręcznie. Z drugiej strony dla nich to było takie wyróżnienie, że Europejka jest u nich w domu. Oni mnie tam traktowali jak królową. W Armenii w sumie nie miałam żadnych nieprzyjemnych sytuacji. Poza tym, że dostałam jedną propozycję małżeństwa. To nie było molestowanie, ale chociaż zależy jak to nazwać. Jeden mężczyzna mnie pocałował w policzek, drugi próbował, ale już mu się nie udało, bo już wiedziałam, co się może wydarzyć. I to jest tak, że pomimo tego, że starałam się ubierać w odpowiedni sposób, czyli nie miałam koszulek na ramiączka, mojej ulubionej spódniczki biegowej, tylko byłam ubrana od stóp do głów. Potem, jak wróciłam do Polski, rozmawiałam z taką Ukrainką, Iriną i ona mówiła, że byłam dla nich symbolem wolnego seksu. Bo oni mają takie przekonanie, że skoro kobieta przyjeżdża sama, to szuka seksu. Ja wiem, że jest coś takiego jak seksturystyka, ale na to się jeździ do innych krajów i inaczej ubranym - nie w jakichś łachach i nie śpi się pod namiotem itd.
A jaki był sam szlak?
- Najcięższe w tej podróży było to, że cały czas musiałam myśleć. To już nawet nie była kwestia zmęczenia fizycznego. Bardzo często tak było, że trzy kilometry idziesz w trzy godziny, bo lądujesz co chwila w jakichś krzakach. Potem idziesz normalnie i potem znowu lądujesz w krzakach. Więc ta taka ciągła nieprzewidywalność, ciągła obserwacja. Tutaj też są ludzie, więc ja na początku nie wiedziałam, jacy oni są. Dużo osób straszyło dzikimi ludźmi i wyposzczonymi facetami. Tymczasem okazało się, że tam mieszkają pasterze z całymi rodzinami i prowadzą normalne życie. Pomogło mi też to, że mówiłam w języku rosyjskim. Było nim się znacznie łatwiej skomunikować niż angielskim. I ludzie mniej mnie się wtedy bali.
Jak tam się w ogóle ludziom żyje w tych miejscach?
- Na pewno nie są tak zamożni. Ale moim zdaniem lepiej niż nam. Z racji tego, że mają teren bardzo górzysty i dużo słońca to jedzenie sami robią. Czyli mają pola, mają zwierzęta, mają sery, mają pomidory - to wszystko smakuje. Mają też świeże powietrze. Są też samowystarczalni. Z drugiej strony często nie stać ich na podróże i są zamknięci w tej swojej przestrzeni. Ale jakościowo ich życie jest takie zdrowsze, powiedziałabym. Takie normalne, a nie takie jak u nas. Mamy na pewno wyższy status społeczny, jesteśmy krajami rozwiniętymi, no i jak teraz popatrzeć, to żyjemy ciągle w pędzie, w pośpiechu, jemy byle co. Bo tak jak ja patrzę na przykład na Europę i w ogóle to, co się wokół mnie nawet dzieje, tam też jest inny system wartości.
Uniknęła więc pani turystycznych miejsc.
- Generalnie w Armenii jest turystyka, ale ona wygląda w ten sposób, że ludzie jeżdżą samochodami od klasztoru do klasztoru, zdobędą tam dwa wulkany, pojadą na jezioro Sewan, pojadą do wąwozu Debet, ale to wszystko się odbywa samochodem. W momencie, kiedy tak podróżujesz, to ty nic nie poznasz. Ty zobaczysz tylko jakieś obiekty turystyczne i na tym wszystko się zakończy.
- Zdradzi nam pani swoje najbliższe plany? Domyślam się, że poprzeczka trudności nadal rośnie.
Chciałam przejść Azerbejdżan, ale na ten moment sama już się nie odważę. To kraj muzułmański i Azerowie nie są tacy mili jak Ormianie. Wybieram się też w lipcu do Tadżykistanu. To szlak, który nie powstał jak na razie. Pojadę więc tam na zwiad, zrobię połowę trasy, a w przyszłym roku całość. Być może będę też pisać kolejne książki. Ta, którą właśnie wydałam, to nie jest stricte przewodnik. Chodziło mi o to, aby pokazać ten kraj z mojego punktu widzenia. Jak tam się podróżuje, jacy tam są ludzie… Aczkolwiek też można znaleźć w niej sporo rad. Książkę można zakupić na stronie www.szparaagtranscaucasian.pl