Jeden z bloków w podwarszawskim Karczewie wyludnia się. Lokatorzy wyprowadzają się, bo nie chcą żyć z uciążliwą sąsiadką. Dlaczego od lat nikt nie potrafi rozwiązać problemu?
W Karczewie na osiedlu Ługi od dwudziestu lat trwa sąsiedzki konflikt. W jednym z bloków przy ulicy Andersa mieszka pani Bogumiła, która zdaniem mieszkańców uprzykrza im życie.
- Kiedyś wydawało mi się, że to wymarzone miejsce do mieszkania. Cieszyłam się, że dostajemy mieszkanie, ale szczęście szybko minęło, kiedy wprowadziła się jedna z lokatorek. Od tamtej pory zaczęła się gehenna. Wszelkie próby zwrócenia jej uwagi kończą się wyzwiskami. Wachlarz niecenzuralnych słów każdego by zaskoczył – mówi Dorota Bochenek, mieszkanka bloku.
Pani Bogumiła jest emerytowanym chemikiem. Wcześniej pracowała w Instytucie Energii Atomowej. Mieszka sama. Ma syna, który wyprowadził się przed laty. Zdaniem sąsiadów nie odwiedza matki.
Jednym z powodów sąsiedzkiego konfliktu jest przestrzeń wspólna w piwnicach. Pani Bogumiła od lat znosi tam rzeczy znalezione na osiedlowych śmietnikach.
- Śmieci leżą latami. Jest tu m.in. sterta książek, to są materiały łatwopalne – wskazuje Bochenek.
- W tym roku skierowaliśmy wniosek o ukaranie pani Bogumiły. Usłyszała kilka zarzutów związanych m.in. z zaśmiecaniem, niewłaściwym trzymaniem zwierząt, przechowywaniem w pomieszczeniach piwnicznych materiałów łatwopalnych - wylicza nadkom. Daniel Niezdropa z policji w Otwocku.
- Jak się przechodzi obok jej mieszkania, to jest taki smród, że muszę na klatce otwierać okno, bo zbiera się na wymioty. A jest do tego stopnia nieznośna, że potrafi wysmarować odchodami klamki od okien, żeby ich nie otwierać – mówi Joanna Gwilkowska, mieszkanka bloku.
Pani Bogumiła twierdzi, że problemy są przez to, że nie ma odpowiedniej przestrzeni w piwnicach. - 12 lat walczę o piwnicę. Miałam ją może cztery lata, ponieważ nie wpuszczali mnie do rowerowni. Nie dali mi klucza przez wiele lat. Nie miałam, gdzie trzymać ani roweru, ani nic innego. Owszem, chodzę po śmietnikach i zbieram puszki po piwie. Potem je sprzedaje. Czy to jest grzech? – denerwuje się kobieta.
W ciągu kilku ostatnich lat z niedużego bloku z powodu uciążliwej kobiety wyprowadziły się już cztery rodziny.
Sytuacja, która ma miejsce w bloku przy ul Andersa jest doskonale znana Otwockiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Ale spółdzielnia niewiele zrobiła. - Nie można powiedzieć, że nic. Jedyną rzeczą jaką można zrobić, o ile sąd, by nas poparł, jest licytacja mieszkania. Innych możliwości skutecznego oddziaływania na tą panią nie widzę – przekonuje Józef Smorąg, prezes Otwockiej Spółdzielni Mieszkaniowej.
Także Sąd Rejonowy w Otwocku doskonale zna panią Bogumiłę. W tym roku wydał wyrok m.in. za zaśmiecanie bloku i uprzykrzanie życia sąsiadom. - W maju został wydany wyrok nakazowy, od którego kobieta złożyła sprzeciw. To był wyrok skazujący na karę grzywny, bodajże 800 zł – mówi sędzia Marcin Kołakowski, rzecznik Sądu Okręgowego Warszawa-Praga.
Dlaczego nie nakazano kobiecie uprzątnięcia śmieci? - Jak można dorosłemu człowiekowi coś zakazać? Jeżeli nie będzie tej pani w tym bloku będzie spokój – uważa Józef Smorąg i dodaje: Będziemy wobec tej pani stosować ostateczne kroki. Eksmisję.
- Mi nikt nie może nic nakazać. Każdy. kto będzie chciał do mnie przyjść i wziąć moje mienie odrąbie ręce – stwierdza pani Bogumiła.
Kobieta czuje się bezkarna, bo dotychczas spółdzielnia niewiele robiła. Tymczasem po naszej interwencji przyjechała specjalna komisja. Wśród nich m.in. radca prawny spółdzielni i administrator bloku. Ich celem było posprzątanie piwnicy. Pani Bogumiła uniemożliwiła jednak sprzątanie.
- U nas jest tak, że musi się coś stać, żeby ktoś poszedł po rozum do głowy – uważa Bochenek.
19 grudnia rozpocznie się kolejny proces pani Bogumiły. Czy tym razem uda się skutecznie rozwiązać sąsiedzki problem?